INFO

   Tak, em... cześć. Wybaczcie za ten marny wstęp, ale, no cóż... jestem słaba w pisaniu rozpoczęć. W każdym razie mam wam coś bardzo ważnego do powiedzenia, co pewnie większość z was zasmuci. Postaram się streszczać.
  
   No więc ostatnio pewnie zauważyliście, że bardzo, bardzo (bardzo, bardzo...) rzadko dodaje rozdziały. Dotychczas myślałam, że to po prostu z braku czasu, rozumiecie- szkoła i tym podobne. Ale to trwało zdecydowanie za długo, bo gdybym faktycznie tego czasu nie miała, to w każdy wolny weekend i święto pisałabym opowiadanie.
   Ale tak nie było.

   Zauważyłam w czym tkwi problem- to wszystko mnie irytuje. Rozdziały napisane od ręki, które w moim mniemaniu są strasznie słabe. Spostrzegawcze oko od razu zauważy, że nie mam już chęci. Nie do samego pisania, bo raczej nie w tym rzecz. Chodzi o to jedno opowiadanie- te, które znajduje się na tym blogu.

   Czuję do niego pewną niechęć. Tak jakbym chciała coś napisać, ale nie mogła, bo wiem, że to co tu napiszę, będzie strasznie drętwe. Po prostu nie potrafię stworzyć czegoś, co z góry skazane jest na moją samokrytykę.

   Teraz przejdę do tej części, za którą pewnie większość z was mnie na stałe znienawidzi- podejrzewam, że tu chodzi o moją coraz większą niechęć do serialu. Szczerze przyznam, że cudem jest, gdy w ogóle z nudów przełączę na Violettę. Nie odbierajcie tego jako urazy- broń Boże. Ale ja nie jestem już w stanie go oglądać. Nazywajcie mnie kim chcecie.
  
   W głowie mam czarną dziurę. Nie wiem co dalej mam z Tym robić. Najchętniej pozmieniałabym wszystkich bohaterów, imiona, tytuł, treść. Ale tak się nie da. Mam wobec was pewne zobowiązanie, i nie mogę sobie tak po prostu wszystkiego zmienić.

   I tak- zdaję sobie sprawę, że pewnie wszystkich was już krew zalewa jak to czytanie. Chcecie mnie udusić? Proszę bardzo. Macie do tego liczne powody, a ja żadnego argumentu, by się obronić.

   Nie mówię, że to koniec. Ale moje zamiary na pewno trochę się zwężą jeśli o ilość rozdziałów. Do kiedyś.

*Rozdział XI* Bez śladu (cz. II)

    Stał całkowicie zjedzony przez osłupienie.
    Nigdy dotąd nie był w stanie zauważyć człowieka, który byłby jednocześnie sfrustrowany, wściekły, smutny, ba, zrozpaczony zarazem. Nie musiał wiedzieć. Sam domyślił się, jak teraz właśnie musi wyglądać.
    Nie wiedział co robić. Z tym wszystkim. Ze sobą. Chciał położyć się na ziemię, i turlać się tak długo, aż w końcu ktoś po niego przyjedzie i zamknie w odosobnieniu. Krzyczeć tak głośno, żeby cały świat go usłyszał. Płakać, aby tsunami łez zalało wszystko wszerz i wokół. Zamknąć oczy, zasnąć, i nigdy więcej się nie obudzić. Żeby ten koszmar zniknął. Żeby się w końcu skończył.
    Chciał zrobić wszystkie te rzeczy naraz, lecz mimo najusilniejszych starań, potrafił tylko stać i milczeć.
    Oparł się o ścianę obok niego, a czując, że nogi chcąc nie chcąc odmawiają mu posłuszeństwa, zsunął się wolno na ziemię i schował głowę w dłoniach.
    -J-jak to zniknął?- wychrypiał nadal nie odwracając wzroku od podłogi.
    -Po prostu. Powiedzmy, że zdezerterował.
    -Po prostu? Wiesz, niezbyt mnie to śmieszy.
    Poczuł, że przysiada obok niego. Miał mętlik w głowie. Tyle pytań narzucało mu się na myśl: Co dalej? Co z Violettą? Czy żyje? Jakie ma jeszcze szanse, że kiedykolwiek ją odnajdzie?
    Potrząsnął głową. Westchnął żałośnie, po czym zaczął orientować się, że  Lucy chyba go usłyszała. A może jednak nie?
    -Słyszałam.- uprzedziła go szybko.
    No tak. Ona zawsze wszystko słyszy. Tylko akurat nie te rzeczy, których on tak bardzo potrzebował. Upewnienia, że wszystko jest ok. Konkretnego planu działań, albo choćby wskazówek, którymi mógł się pokierować. Nawet na to nie mógł liczyć.
    -Co będzie teraz?- zapytał.
    -Nie wiem.
    -Mhm, wyczerpująca odpowiedź.- parsknął.
    -Adekwatna do sytuacji- sprostowała.
    Miała rację. To, w czym oboje teraz siedzieli było rzeczywiście jedną wielką niewiadomą. Nie wiedzieli wciąż gdzie jest jego Vilu. Nie wiedzieli nawet gdzie jest gość, który mógł być nawet z tą sprawą niezwiązany. Zero wskazówek. Zero poszlak.
    Zero, zero, zero...
    Wiedział, że właśnie stało się to, co nieuniknione.
    -Mam rozumieć, że kończymy współpracę, co?- zadał- w jego mniemaniu- pytanie retoryczne.
    -Nie.
    -Nie? Naprawdę nie rozumiesz, że to już koniec? Nie znajdziemy jej, niezależnie od tego, co byśmy zrobili!- syknął.
    Uniosła jedną brew do góry.
    -Straszny z ciebie fatalista. No, wstawaj i jedziemy dalej.- poklepała go po plecach i błyskawicznie ruszyła do przodu.
    Zaskoczony jej niezwykle optymistyczną wypowiedzią, w końcu wynurzył głowę ze swoich ramion, jeszcze bardziej zdezorientowany, niż przedtem.
    -Jeśli zaraz się nie ruszysz, to pojadę bez ciebie!- wykrzyknęła, będąc już w sporej odległości od niego.
    Machinalnie zaczął obmacywać swoje kieszenie. Dość szybko zauważył, że brakuje w nich czegoś, co wcześniej tam włożył. Kojarząc fakty, szybko zerwał się na równe nogi.
    -Hej! Ej! Czekaj! Oddaj. Mi. Kluczyki. Czekaj. Proszę!

***

    -Szybka jesteś...- powiedział zdyszany.
    -Umiarkowanie szybka. To ty jesteś niewiarygodnie wolny jak na odkrywcę, nieprawdaż? Marco Polo, tak?
    -Wsiadaj już do auta i jedziemy tam... gdziekolwiek to jest...
    Mimo wydanego przerywanym z zadyszki rozkazem, to León wsiadł pierwszy do samochodu. Zauważywszy, że dziewczyna nadal stoi na dworze, odpalił auto, chcąc ją jakby pospieszyć.
    Ale nie mógł jechać sam. Po niby co by zrobił bez jej towarzystwa? Wiedział, że działając incognito na pewno nie da sobie rady. I ona też to wiedziała. 
    W końcu, niby to od niechcenia, wcisnęła delikatnie klamkę i z przesadną galanterią wsiadła do auta.
    -Ruszaj!- rozkazała.
    -A to niby co miało być?- zapytał z zażenowaniem.
    -Twoja narzeczona.
    -Violetta? Ona taka nie jest.
    -Oh, daj spokój... widziałam ją w telewizji.- jęknęła- te wszystkie... sztuczne uśmiechy, słodkie sukieneczki i ta cała mimika... błagam cię, nie mów mi, że tego nie widziałeś!- dodała z obrzydzeniem.
    Całe stwierdzenie miało w sobie trochę racji. Ale Violetta nie była taka, nie aż tak przesłodzona. Była niezwykła. A to, co robiła w telewizji, było sprawą drugorzędną. Robiła to, co kazano jej robić. Zachowywała się tak, jak kazano jej się zachowywać. Taka była, i jest telewizja.
    -Przesadzasz...- starał się być łagodnym. Jednakże cios, który wymierzyła dziewczyna był bolesny, i zarazem wymierzony prosto w sedno. A wszystko co pada tak bezpośrednio, utyka nie tylko w sercu, ale też w pamięci.
    -Może. Nie znam jej, ale o telewizji mam wyrobione zdanie.
    -Jak każdy.- w jego głosie słychać było wybaczający ton.- Gdzie jedziemy?- spytał po chwili.
    -Przed siebie- wzruszyła tylko ramionami.
    -Oczywiście...
    Nastała cisza. Ich wspólne podróże nigdy nie były zbyt gadatliwe, jednak ta wyróżniała się spośród wszystkich. Cisza. Nic nawet nie zaszemrało. Jedynym dźwiękiem, który słyszeli był samochód.
    Oboje myśleli. Być może o czymś, być może o niczym. Druga opcja wydawała się o wiele bardziej prawdopodobna, ponieważ żadne z nich- Ani León, ani Lucy- kompletnie nie wiedzieli co robić. Bardzo był ciekaw, kiedy dobre pomysły przychodzą do głowy. Może mózg musi wszystko dobrze zbuforować, żeby myśli się jakoś poskładały w jedną całość?
     Ich myśli były teraz jak puzzle, w których ani jeden nie pasował do pozostałych.

-----------------------------------------------------------
    Dobry wieczór wszystkim :D Obiecany rozdział pojawił się- z obiektywnego punktu widzenia- dość szybko. Można powiedzieć, że miałam idealny humor do pisania, ponieważ w moje ręce wpadł sobie "Intruz". Wpadł, i wypadł, bo już przeczytany. Muszę odskrobać sobie jakąś nową książkę ;//
    Cóż, rozdział w sumie krotki, ale zważywszy na to, że był podzielony na dwie części... to chyba zrozumiałe, co nie?
    Ah, jeszcze jedno :D Może pogramy sobie w grę "Prawda i Fałsz"? Od teraz, oficjalnie możecie mi zadawać pytania dotyczące bohaterów, opowiadania, fabuły... z tymże jeżeli będę wolała zachować pewne informacje dla siebie, to błagam, zrozumcie. Nie mogę przecież wszystkiego podawać na tacy, prawda czy fałsz?
Prawda.

Pozdrawiam, ściskam, całuję, i wykonuję inne serdeczne interakcje... Pa :-)
   

   

*Rozdział XI*- Bez śladu (cz. I)

     -Daleko jeszcze?- niecierpliwił się. Ostatnie cztery godziny spędził za kierownicą, myśląc, że cel znajduje się blisko, jak zapewniała go wcześniej Lucy. 
     Niestety, jak się okazało rzekome „blisko” oddalało się znacznie od dosłownego znaczenia tego słowa.
     -Niedaleko- odpowiedziała.- Lepiej patrz na drogę.
     Oczywiście. Patrzeć na drogę, nawet nie wiedząc gdzie konkretnie ma jechać. Czy mogłoby być cudowniej? Podziwiał dziewczynę za jej oddanie do pracy, jednak czasem naprawdę potrafiła go zdenerwować.
     Nie wiedzieć czemu, kobiety zawsze go irytowały.
     Te wszystkie bezpodstawne fochy, humory, zmiany zdania, no i przede wszystkim godziny sterczenia na zakupach... nie rozumiał, po co to wszystko? Okej, jedna czy dwie pary butów... ale Violetta miała ich aż piętnaście. Piętnaście. Po co?- 'Bo tak'.
     Ukradkiem spojrzał na obuwie Lucy. Stary, poszarzały materiał, splątanych przydługim i poszarpanym sznurowadłem był dla niego nie lada zaskoczeniem. Nosiła trampki, których wierzchnia część delikatnie odchodziła już od podeszwy. Oznaczało to mniej więcej tyle, że nie były ani nowe, ani markowe.
     Kompletnie nie zauważył, że go obserwuje ze zdezorientowaną miną. Uniosła pytająco jedną brew.
     -Możesz mi powiedzieć, co cię tak intryguje w moich stopach, bo robi się trochę dziwnie?
     -Nie stopach, raczej butach...- zauważył.
     -Oh, naprawdę, to wszystko wyjaśnia...- wyrzuciła ręce do góry w geście zrezygnowania.
     Bardzo długo zastanawiał się nad sensowną odpowiedzią, chociaż wiedział, że taka nie istniała. Musiał się pogodzić z tym, że wyszedł na idiotę. Kiedy już miał zacząć się tłumaczyć, usłyszał jej głos.
     -DOBRA, DOBRA! Nie chcesz, nie mów!- przerwała mu z irytacją.
    Pomyślał sobie, że jeśli wcześniej był dla niej po prostu nudny, to teraz ma go za kompletnego dziwaka. Ostatnia szansa na odrobinę szacunku- zmarnowana. 
    No cóż, przynajmniej teraz choć trochę wyróżnia się od reszty.
    Zza nudnego, ciągnącego się w nieskończoność lasu powoli zaczęły wyłaniać się pojedyncze budynki. Prawdopodobnie zajmowały je biedne rodziny, bądź też uliczne gangi. Stwierdził tak na podstawie ich konstrukcji, ponieważ domy nie sięgały nawet wysokości drzewa, były karłowate i niezbyt starannie wyglądały.
Jeden spośród nich wyróżniał się znacznie. Zbudowany został z topornych pustaków i cegieł, pokrytych grubą warstwą tynku. Był o wiele większy od pozostałych, jakby też przerastał je kilkakrotnie.
    Kiedy ujrzał drut kolczasty otaczający posesję, był pewien, że dotarli na miejsce.
    -Zatrzymaj się tutaj.-wskazała palcem małą ścieżkę prowadzącą w głąb ostatnich, wręcz symbolicznych znaków bujnej flory- Tak dla bezpieczeństwa. Uwierz mi, nieraz się zdarzyło, że dziabnęli komuś auto.-dodała.
    Nie lubił spacerów na piechotę, a zwłaszcza, kiedy musiał zostawić jakąś rzecz daleko. W tym wypadku auto, w innym przykładowo telefon. Ale jeśli miałby wybierać między chwilowym pozostawieniem, a straceniem wydatku liczącego paręnaście tysięcy, to zdecydowanie ta pierwsza opcja bardziej przypadała mu do gustu.
    Lucy jak z torpedy wystrzeliła do przodu, pozostawiając Leona kilkanaście metrów w tyle. Jak zwykle zamyślony pobiegł za nią, nie dając sobie żadnych złudzeń na to, że kiedykolwiek zacznie za nią nadążać.
    Znaleźli się przy wielkiej, ba, ogromnej bramie, otoczonej grupą chuderlawych ochroniarzy. Nic dziwnego, że więźniowie nieraz wybierali się na spacer. Jeden z nich, najroślejszy i najbardziej oznakowany, z kamienną twarzą zapytał ich o tożsamość.
    -Nazywam się Ursula Rodriguez, prowadzę śledztwo w sprawie Adama Henriquesa. A ten tu, to mój asystent... Marco.- powiedziała. Leon spojrzał na nią ukradkiem. Jeżeli skłamała, to widocznie wie co robi. Zresztą, komu chciałoby się teraz sprawdzić czy mówi prawdę? Sterczenie bezczynnie jest i tak strasznie wykańczające.
    -Ursula Rozdriguez, i Marco... Marco jaki?- zapytał ze znudzeniem jeden ze strażników.
    -Marco... Marco Polo!- odchrząknął Leon. Nie musiał patrzeć na Lucy, żeby wiedzieć, iż wściekłość ją zżera, i przy najbliższej okazji, będzie chciała go zabić.
    Strażnik podrapał się po głowie. Ręce chłopaka robiły się mokre od potu, na myśl o tym, że domyślił się podstępu. Bo jeśli nie dostaną się do więzienia, to gdzie mają szukać?
    -Marco Polo... Hmm, to brzmi znajomo. Zgoda, możecie wejść.
    Wielkie wrota otworzyły się kilka centymetrów przed nimi. Przez myśl mu przeszło, że może są specjalnie wymierzone, że autorzy projektu od razu dokładnie przemyśleli, gdzie w danym momencie ktoś będzie stać, i że brama znajdzie się pod idealnym kątem... Ale mogło być też tak, że stanęli w całkowicie przypadkowym i niezbyt przemyślanym miejscu, co wydawało mu się bardziej prawdopodobne.
    Kiedy znaleźli się w znacznej odległości od ludzi, Lucy znalazła swoje wyładowanie na Leonie:
    -Marco Polo?!- warknęła- Masz szczęście, Verdas. Masz cholerne szczęście!
    Uśmiechnął się. Lubił patrzeć jak się wścieka. Zachichotał cicho, czego natychmiast pożałował, bo na jego twarzy znalazła się silna dłoń dziewczyny. Z całym impetem uderzyła go w twarz.
   -Dobra już, dobra- jęknął.- Po prostu... trzymajmy się planu, i nie okazujmy
sobie zbędnej agresji..
   -Oh, my cały czas trzymamy się planu, o to się nie martw. Wielka szkoda tylko, że ktoś ciągle próbuje go zrujnować!- wrzasnęła.
   -Ochłoń...- starał się ją uspokoić, zdając sobie sprawę, że zwróciła na nich wystarczająco dużo uwagi ze strony personelu.
   -Sam ochłoń, i... i... i daj mi spokój!- odwróciła się na pięcie.
   A więc foch. Pierwszy, i prawdopodobnie nie ostatni z jej strony. Zrozumiał, że nieco przeliczył się z ocenianiem Lucy. To nie tylko doskonały wspólnik, ale też dziewczyna. A każda dziewczyna miewa humory, niezależnie od charakteru.
   A niech to szlag z kobietami...
   Znaleźli się w obszernym korytarzu, wzdłuż którego porozmieszczane zostały cele. Uspokojona już nieco Lucy, zaczęła go wtajemniczać w plan. Wyglądało to mniej więcej tak, że kiedy ona pójdzie poszukać swojego informatora, on musi odwrócić jak najmniej podejrzanie uwagę wszystkich przechodzących obok osób tak, aby nikt nie zorientował się, że coś jest nie halo, a ona mogła bezpiecznie otrzymać informacje o numerze celi przestępcy, który może wiedzieć dużo o porwaniu Violetty.
  W ten sposób będą o parę kroków do przodu, nie ponosząc żadnych strat. 
  Chwilę później przystąpili do realizacji swojego konceptu. Leon stał na straży wyczekując dziewczyny i odwracając uwagę wszystkich, którzy akurat szli w jej stronę. Szło mu całkiem nieźle, zważywszy na to, że liczba osób, które chciały iść akurat tamtędy nie była zbyt duża, ani tym bardziej na tyle inteligentna, aby domyślić się czegokolwiek.
   Najmniejszy błąd oznaczał klęskę.
   Przez pół godziny korytarzem nie przeszła ani jedna osoba. Dochodziła godzina osiemnasta, więc w sumie nic dziwnego. O tej porze nikomu nie chciało się szlajać po ciemnych i niosących za sobą mroczne tajemnice więzieniach.
   Zmartwiło go jednak to, że i Lucy nigdzie nie było. Czyżby go zostawiła? A może uknuła sobie to od początku do końca, że po prostu zrobi mu nadzieje i zostawi samego sobie? Nic o niej nie wiedział. W każdej chwili mogło się okazać, że Lucy jest zwykłą manipulantką.
   Bał się, że za bardzo jej zaufał.
   W końcu z egipskich ciemności wystąpiła kobieca, wysportowana sylwetka. Oczy miała jak zwykle błękitne, jednak brak im było blasku. Brak było uśmiechu. Brak było tajemnic. Wiedział, że nie ma dobrych wieści.
   -I co?- zapytał.
   -Wygląda na to, że mamy problem.
   -To znaczy?
   -Według mojego informatora, Juan Torres zbiegł z więzienia jakieś dwa-trzy tygodnie temu.

-----------------------------------------------------------------------
    Witam wszystkich, po bardzo, bardzo, bardzo dłuugiej przerwie! Tsa, niestety obawiam się, że wymagałam od was zbyt dużo. Ciągle czekałam na te upragnione 10 komentarzy, że aż zapomniałam o przyjemności z pisania. Więc, postanowiłam zdjąć z tego bloga limity, i pisać, pisać, pisać. Rozdziały teraz na pewno będą pojawiać się częściej.
    Co do tego rozdziału... postanowiłam podzielić go na dwie części, żeby nie był zbyt długi. Od razu zaznaczam, że będzie on całkowicie stworzony z perspektywy Lucy i Leona. Taki tam wyjątek od reguły.
    No cóż... jeszcze raz przepraszam za długi czas oczekiwania, i do zobaczenia niebawem! :**

PS: Co myślicie o muzyce? Czy wg. was pasuje, czy może nie? Liczę na opinie :D
 
   

*Rozdział X*- Sen to tylko strata czasu.

    -Szefie, potrzeba czegoś panu?- rzekł do niego jeden z ''pracowników''. Nie był dla niego nikim szczególnym, po prostu kolejnym, nie wartym uwagi gangsterem szukającym jakiegoś zajęcia. Zmierzył go wzrokiem. Łysy, dobrze zbudowany, z typowymi tatuażami. Tak jak wcześniej stwierdził- nikt godny uwagi.
    -Spokoju. Potrzebuje świętego spokoju.- burknął. Widząc jego niezadowolenie pospiesznie zniknął mu z oczu. Nie warto było dyskutować z człowiekiem, który z pomocą zaledwie kilku swoich przyjaciół, mógł wywołać prawdziwą rebelię.
    Nigdy nie był autorytetem, i nie zamierzał nim w ogóle zostać. Ale w swoim otoczeniu wzbudzał strach, z którym wiązał się też respekt. Pod ręką miał całe mnóstwo sojuszników, którzy z łatwością unicestwiłyby każdą przeszkodę, wroga, lub wszystko na czym tej kuli u nogi zależało. Osobom, które mu zakłóciły plany nie zostawało ostatecznie nic.
    W okolicy każdy znał jego przydomek: Morte.
    Jego twarz pokrywały tu i ówdzie kosmyki włosów w odcieniu kasztanowym. Sięgały mu do połowy twarzy, zaś kołtuny na jego głowie świadczyły o tym, że żaden grzebień od dawna po nich nie przejechał. Niezadbana była również reszta jego wyglądu: matowa skóra, która pożółkła wyraźnie od dymu papierosowego unoszącego się w pomieszczeniu, kompletnie zniszczone ubrania, a także ślady po strzykawkach. Całość sprawiała, że wyglądał jak bezdomny. W rzeczywistości miał mnóstwo pieniędzy, lecz leżały zawsze bezużytecznie.
    I właśnie teraz, kiedy za sprawą jego najlepszego gangstera wzbogaci się jeszcze bardziej, w końcu będzie mógł spokojnie wrócić o Portugalii, kraju, w którym jego interes ma szansę wzbić się ponad zwykłe rozboje i kradzieże. Życie wśród bogactw, w otoczeniu imitacji ludzi robiących dla niego wszystko. Piękna wizja, w dodatku niemalże bliska spełnienia.
    Rozmyślając się ze swojej poprzedniej decyzji, znów przywołał mężczyznę z tatuażem. Karcąc go wzrokiem powiedział ledwo słyszalnie:
    -Czy wiesz coś już o Diego? Kontaktował się już z kimś?
    -Nie, szefie. Ale słyszałem, jak Juan z nim rozmawia.- odpowiedział. Morte przyklasnął w dłonie i potarł nimi, jakby knuł w swojej nieobliczalnej głowie kolejny plan.
    -W takim razie- syknął- przyprowadź go tu do mnie.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Pracownik odwrócił się na pięcie i jak z torpedy wyszedł poza zadymiony pokój. Była to nie lada ulga, ponieważ zaduch panujący w tamtym miejscu jest potworny. Rzecz jasna, nie dla osób, które do takowego się przyzwyczaiły.
    W niecałe pięć minut później w drzwiach stanął wysoki blondyn, z cwanym grymasem przyczepionym do ust. Nie był spięty, co lepsze czuł się jak u siebie. Przeszedł swobodnym krokiem, i usiadł rozłożyście na fotelu rozkładając nogi. Widząc na biurku paczkę papierosów bez konsekwencji sięgnął po jednego i zapalił. Zaciągnął się mocno i stopniowo wypuszczał dym z organizmu. Gdy pozbył się go częściowo, wreszcie zaczął:
    -A więc, szefie... Po cóż mnie wezwałeś? Czy moja praca nie jest... dostatecznie dobra?- ponownie zasięgnął po nikotynowy azyl, chwilę później wręcz nie wyjmował go spomiędzy warg.
    -Juan, Juan- zaśmiał się z ironią- powiedz mi, ile u mnie pracujesz, hę?
    -Będzie jakieś cztery lata- stwierdził, ciągle popalając.
    -Cztery lata...- powtórzył cicho- Tak więc, Juan... czy nie uważasz, że w tym brudnym biznesie, aby zawrzeć sprawiedliwy sojusz potrzeba... nieco...
    -Cierpliwości? Wytrzymałości? Akceptacji w związku z czyjąś upierdliwością?- zauważył.
    -Owszem, to również. Ale czy nie uważasz, że do tej roboty potrzebna jest też szczerość i bynajmniej ta jedna dwunasta inteligencji?- zapytał.
    -Być może- mruknął ze zniecierpliwieniem.
    -Być może, oczywiście. Więc skoro szczerość jest taka ważna, to dlaczego nie mówisz mi wszystkiego, co? Masz przede mną jakieś tajemnice, Juan?
    -Nie, szefie.
    -Czyżby? Nie okłamujesz mnie, tak?
    -Nie, nie okłamuję.
    -Ty głupcze- wyszeptał- kłamiesz w żywe oczy. Mów natychmiast, co wiesz, bo inaczej marny twój los.- był niemalże bliski wrzasku, i chociaż bardzo kusiło go, aby to zrobić, to uznał, że szept będzie o wiele bardziej przerażający. Bardzo dobrze to wywnioskował, gdyż oczy Juana momentalnie nabrały blasku przenikliwych obaw.
    -Nie wiem, co konkretnie miałbym mówić.
    -Nie wiesz co masz mówić? NIE WIESZ CO MASZ MÓWIĆ!?- tym razem jego złość osiągnęła sam szczyt, do czego przyczyniło się także między innymi wpływ długotrwałego głodu narkotykowego. Tylko na nie wydawał pieniądze. Stanowiły nieodłączną część jego biznesu i życia. Bronił się przekonaniem, że nic, co nie zostało przetestowane nie powinno zostać sprzedane.
    Uderzył z całą krzepą w szklany stół, tak, że natychmiast rozbił się na tysiące kawałków, raniąc przy tym głęboko dłonie jego i Juana. Ten skierował do niego całą masę niezbyt miłych przekleństw, które miały swoje dno w wypuszczeniu z dłoni papierosa.
    -Gadaj natychmiast. I nie mów, że nie wiesz o co chodzi.- ciągnął dalej.
    -Mhm... Diego się ze mną wczoraj kontaktował.- odpowiedział wycierając krew o rozdarte częściowo jeansy.
    -No proszę, wystarczyło lekko naprowadzić i już śpiewa jak kanarek. Może jeszcze będą z ciebie ludzie... No, kontynuuj.
    -Mówił coś, że towar który wiezie jest lepszy niż pan podejrzewa.
    -Oh, cóż za zaskoczenie.- powiedział z zadowoleniem.- Coś jeszcze? Jakieś konkrety?
    -Tylko tyle, że dojedzie niebawem do Rosario. Więcej nic.
    -Więcej nic... Załóżmy, że ci ufam. Jesteś wolny.
Kiedy Juan znajdował się tuż przy wyjściu, nagle coś sobie przypomniał.
    -Ah, zapomniałbym! Opatrz sobie ręce. W tej melinie nie trudno o zakażenie, a tak się składa, że jeszcze będziesz mi potrzebny.

***

    Nastała noc. Piękna, a zarazem mroczna i kryjąca wiele tajemnic powłoka, przypominająca aksamitną pościel pokrytą drobnymi, świecącymi własnym blaskiem punkcikami. A w każdym z tych punkcików kryje się jedna z milionów malutkich duszyczek, która swą poświatą wskazuje nam drogę, tę dobrą drogę.
    Jednak nie każdy potrafi nią kroczyć. Pod osłoną dnia wszystkie świetliste istotki chcąc nie chcąc znikają, a wraz z nimi każdy znak naprowadzający. Jednak one tam są, mimo iż niewidoczne. Bacznie obserwują nasze poczynania, cieszą się z dobra, smucą ze zła, które rozprzestrzeniamy.
    Oślepieni kiepskim wpływem społeczeństwa, tragediami, wojnami, coraz szerszą nienawiścią ignorujemy wszystkie nocne myśli. Odwlekamy postanowienia. Gdy nadejdzie dzień zapominamy o cudownych duszach. Zapominamy o ich pięknym wpływie. Zapominamy nawet o patrzeniu w niebo.
    Ludzie tak rzadko patrzą tam, na górę.
    Tej nocy nie spała. Bała się, że rano nie będzie mogła się upajać niezwykłym widokiem gwiazd, które tak dobrze na nią działały. Koiły i uspokajały cały gniew, który w sobie gromadziła za dnia. Codziennie bagatelizowała sen. Nie chciała się obudzić ze świadomością, że już ich tam nie będzie.
    Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Diego. Usiadł przy niej, prawdopodobnie zaniepokojony tym, że jeszcze nie śpi. Zdawał sobie sprawę, że od paru lat nie potrafi spokojnie zasnąć. Sam miał z tym problemy, jednak ona była młodsza, nie wszystko rozumiała, nie radziła sobie z przeszkodami tak jak on.
    -Powinnaś się położyć. Sen dobrze ci zrobi.- zauważył.
    -Nie potrzebuje go. Jest dobrze tak, jak jest tu i teraz.- odpowiedziała bez zastanowienia.
    -Mamroczesz. Każdy potrzebuje czasem się przekimać.
    -Ja nie.
    -Oczywiście. Ty jedna stanowisz wyjątek. A tak na serio, zmykaj do auta.
    -Ale tam jest niewygodnie!- oburzyła się.
    -Czyżby? Więc lepiej sterczeć na zewnątrz, co? Mo, wiem kiedy kłamiesz. Mów co ci leży na sercu.- nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny rozgryzł jej myśli. Od samego początku miał ten dar, że zawsze wiedział kiedy jest smutna. I jeszcze nigdy się mylił. Brat idealny.
    -Oh, no bo... ja się boję.- szepnęła.
    -Boisz się? Czego?
    -Że jak pójdę spać, to rano znów zacznę robić rzeczy, których będę się wstydzić.- powiedziała równie cicho- ale ja nie chcę się wstydzić, tego jak żyję. Ja tak nie chcę...
    Bolało ją to, że za każdym razem, gdy słońce wschodzi, zaczyna się kolejny dzień jej piekielnego życia. Musi robić rzeczy, których nienawidzi, i wszystko po to, aby wreszcie móc wrócić. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą momentalnie wytarła. Pragnęła być twarda, przynajmniej przy swoim bracie.
    -Wiem Mo. Ja też tego nie chcę...- odpowiedział i objął ją ramieniem.
    -Diego...- zaczęła.
    -Tak, Mo?
    -Czy to się kiedyś skończy?- zapytała bez nadziei w oczach. Chciał ją okłamać. Pragnął wykrzyczeć z radością na twarzy, całemu światu, że owszem, niedługo będą szczęśliwi, radośnie krocząc przez życie zwalczą każdą przeciwność losu, razem, jako rodzeństwo. Tymczasem przez gardło nie przeszło mu nawet zwykłe „tak”. Utknęło gdzieś pomiędzy strunami i zawróciło w czarną dziurę.
    -N-nie wiem.- wybełkotał z trudem.
    -Tak myślałam- burknęła pochmurno.
    Do głowy wpadła mu pewna myśl. Nie obchodziło go już teraz zaciągnięcie siostry z powrotem do samochodu, żeby nic co przybyło z lasu jej nie zjadło. Raczej przewidział, że nie da się jej namówić. Pragnął teraz po prostu jej towarzyszyć.
    -Wiesz co? Nie wracajmy do auta. Jesteśmy na kompletnym odludziu, nikt go nie ukradnie. A ONA też sobie poradzi, jest zamknięta. Wezmę śpiwory z mojej torby i pogapimy się na niebo, dobrze?
    Skinęła głową porozumiewawczo. Kiedy zasiedli razem na wygodnych śpiworach, właściwie niczego jej już nie brakowało. Patrzyli beztrosko w niebo i rozmawiali, czego nie robili już od bardzo, bardzo dawna. Nie interesowało ich nic, poza tym, że mogli razem spędzić czas nie martwiąc się o to, co będzie jutro. Jaka będzie przyszłość, i przed jakim obliczem będą musieli stanąć.
    Opowiadali sobie różne sytuacje z życia. Wspominali dzieciństwo. Nie okazało się to dobrym pomysłem, ponieważ oboje doznali trudnej sztuki rozstania z rodzicami. Zeszłe lata były dla nich bardzo bolesne, bo jak się okazało jedyna bliska im osoba znajduje się dziesięć tysięcy kilometrów stąd. To prawie drugi koniec świata.
    -Wczoraj dzwoniłem do Juana.- wyznał znienacka.
    -I co? Załatwi nam bilety? Wrócimy do domu?
    -Wiesz, że to nie takie proste. Najpierw musimy ją dostarczyć Szefowi.
    -Obiecałeś, że niedługo wrócimy do domu...
    -Obiecałem, i nadal trzymam się tych słów. Ale znasz zasady: Najpierw towar, później nagroda.
    -Jasne. Ale wiesz, że jestem niecierpliwa.
    -Zdążyłem zauważyć. Wielokrotnie- przewrócił oczami. Oboje bardzo długo milczeli. Obserwowali gwiazdy, więc cisza nie była dokuczliwa. Była wręcz obowiązkowa. W myślach powtarzali nazwy układów gwiezdnych, jakie znali. Bardzo dobrze orientowali się w tych sprawach. Warunki dzisiaj wyjątkowo temu sprzyjały.
    -Życie jest ciężkie- westchnęła.
    -Życie nie jest ciężkie- zaprzeczył- to ludzie są uciążliwi.
    Odwrócił głowę, zawinął się w śpiwór i zmęczony blaskiem gwiazd usnął momentalnie. Dziewczyna postanowiła pójść za jego przykładem, jednak nie spała. Zamknęła oczy i myślała. O małych duszyczkach żyjących w gwiazdach. O tym, że boi się zasnąć. I w końcu o tym, że wróci do domu. Do bezpiecznego, ciepłego domu, w którym jest mama... I Diego... I Puszek też będzie...
    Zasnęła. Po raz pierwszy, od bardzo, bardzo dawna.

--------------------------------------------------------------------
    Nowa postać- Juan (pewnie wszyscy myśleli, że Szef, ale stwierdziłam, że nie będzie miał jakiegoś specjalnego wpływu na fabułę, jest on raczej wątkiem pobocznym). W zakładce "bohaterowie" znajdziecie jego sylwetkę. Jest tam także Sue, jednak jej opis pojawi się wraz z pojawieniem w opowiadaniu (chyba logiczne, no nie???). Chyba usunę z ogłoszeń przewidywaną datę publikacji, bo zauważyłam, że niespecjalnie się trzymam tego systemu.
    Druga sprawa- serdecznie wszystkim dziękuję za nominacje do LBA, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Cieszę się, że moja praca jest w jako taki sposób doceniana. Mimo to nie będę dodawać na razie odpowiedzi, gdyż ostatnio już to robiłam, a przy zbędnej ilości postów zrobi się tragiczny miszmasz. Może kiedyś :) 
    A na koniec wyzwanie- największą liczbą komentarzy jaką udało mi się dotychczas odnotować jest 8. Tym razem liczę na okrągłe 10, jako że to sumka adekwatna do ilości rozdziałów. I mniej więcej kiedy taka pojawi się pod postem, zacznę pisać. Pozdrawiam! 

*Rozdział IX* Prawdziwe życie toczy się poza wygodnym miastem.


4 nieodebrane połączenia od: Francesca

    -Dziwne... -mruknął. Bardzo się zdziwił, ponieważ Włoszka nigdy nie nadużywała połączeń. Zawsze gdy znajdował się w jej towarzystwie i dzwonił kilka razy do Violetty, prawiła mu kazanie o stracie czasu i pieniędzy. Trzymała się tej zasady bardzo kurczowo, jak zresztą każdej innej, którą sobie wpoiła. Leónowi mocno to imponowało: jej cierpliwość i trwałość słowa. Ale nawet ona, osoba której zawsze mógł zaufać, miała granice swojej wytrzymałości.
    Dotarło do niego, że skoro kobieta o takim usposobieniu była w stanie zadzwonić do niego cztery razy, to sprawa w której chciała się zwrócić, jest zapewne ogromnie istotna. I chociaż z jednej strony bardzo kusiło go, by do niej zadzwonić, to w końcu za 15 minut miał być pod kamienicą Lucy, a ona... bardzo nie lubiła spóźnień. Nawet tych pięciominutowych. Dzwoniąc do Franceski tylko naraziłby się na jej złość. Nie chciał tego. Zależało mu na sprawie, a praca z „tajemniczooką” sprawiała mu jakąś dziwną satysfakcję, że może coś zdziałać; że może więcej. Mógł się nareszcie wykazać. I za żadne skarby nie chciał tego zniszczyć.
    Kiedy indziej Fran... kiedy indziej...
    Odrzucił telefon. Za chwilę znów miał ruszyć w dalszą drogę.
    Tym razem obeszło się bez opóźnień, mało tego- dotarł wcześniej. W głębi duszy szczerze pragnął, aby zza rogu wyszła Lucy. Ale nie wychodziła.
    I pewnie nie wyjdzie ani teraz, ani do ostatniej sekundy. Jak się spóźniasz, to jest źle, a jak jesteś wcześniej... to też jest źle. Mogłeś zadzwonić do Fran, León głupku.
    Niezbyt przypadła mu do gustu myśl, że będzie musiał na nią czekać. I to w tym miejscu. Kipiącym biedą i czymś w rodzaju wewnętrznego smrodu. Takiego, który odstrasza wszystkich z zewnątrz, tych ''lepszych''. Na podobnej zasadzie ludzie oceniają ludzi. Posiadają niechęć do osób, które wyglądają na złe. Bo w ich domniemaniu właśnie takie są. Puste i bezduszne. Wydzielają im przyszłość, ponieważ uważają, że wiedzą o nich wszystko. Na przykład ta rozkoszna dziewczynka, z różowymi wstążkami wplecionymi w kucyki, kiedyś będzie narkomanką. Zrobi wszystko, żeby się naćpać.
    Czy tak musi się dziać? Nie, oczywiście, że nie. Ale kształtując się na opinii innych nie będzie widziała innej drogi. Stwierdzi, że mieli rację. I faktycznie w końcu się stoczy. Nie zostanie już lekarzem, którym chciała być jako dziecko. Tylko ćpunką. Stanie się osobą, za którą uważali ją inni.
    Spotkał się z dziwnym uczuciem. Siedział w samochodzie sam, mimo to zza szyby spoglądało na niego setki zmęczonych spojrzeń. Czuł na sobie wzrok ludzi (jeszcze dzieci) przechodzących obok. Nie dziwił im się. Siedział w świeżo odnowionym aucie jak ostatni szpaner. ''Odpoczywał'', podczas gdy trzynastoletni chłopcy właśnie rozpoczynali swoją karierę w świecie przestępczości.
    To było dołujące. Widział w oddali jak może piętnastoletnia dziewczyna kradnie staruszce torebkę. Bez jakiejkolwiek oznaki skruchy. Wszystko po to, aby mieć na chleb. Aby w jakiś tam sposób funkcjonować. Typowe jak na te okolice, a jednak straszne.
    Kto by pomyślał, że zaledwie 30 kilometrów od wygodnego Buenos Aires ludzie walczą o pozycję. O lepsze życie. Tak właśnie wygląda ta druga, nieco mroczna codzienność Argentyny...
    Nagle usłyszał pukanie w okno. Lucy. Otworzył jej drzwi, zdając sobie sprawę, że wcześniej je zamknął. Tak dla bezpieczeństwa. Nie wiadomo ile tam stała, podczas gdy on myślał. Szykował się kolejny wykład o czasie...
    - Znowu to zrobiłeś- powiedziała.
    - Co takiego?
    - Myślałeś. A raczej odpłynąłeś... Nie wiem jak to nazwać. Tak jakby ta fizyczna część ciebie umarła, podczas gdy twój umysł pracował na poczwórnych obrotach.
    - Taa, coś w tym guście. Ostatnio często mi się zdarza... Mam do ciebie pytanie...
    - Jakie?
    - Dlaczego zamieszkałaś akurat tutaj? Trochę tu straszy.- zauważył. Spojrzał na nią raz, drugi. Zastanawiała się. Ale nie tak jak zwykły człowiek. Ona myślała dokładnie tak samo, jak on kilka minut temu. Cofała się w przeszłości. Wyciągała wnioski. W końcu rzekła:
    - Kiedyś ci powiem. Straciliśmy za dużo czasu. Jedź już.
Na jego twarzy pojawiła się nutka zawiedzenia. Bardzo chciał wiedzieć, co takiego kryje się w tym miejscu, że przyciągnęło do siebie tak inteligentną osobę. Z drugiej strony ich współpraca nie polegała na zwierzeniach. Tak naprawdę dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że jeszcze nie przyszedł na nie czas.
    Kobiety...

***


    -Diego...- zaczęła. Monotonna cisza powoli zaczynała ją już męczyć. Nie znosiła takich sytuacji, kiedy musiała milczeć. A zwłaszcza gdy obok był jej brat, któremu mówiła wszystko. Nawet jeśli nie słuchał. Wręcz kochała dręczyć go ciągłymi pytaniami, docinkami i bezsensownymi stwierdzeniami godnymi rozkapryszonego dziecka. Spojrzał na nią od niechcenia i rzucił:
    -Tak, Monico?
    Niedobrze. Nazwał ją Monicą. Nienawidziła, kiedy mówił do niej pełnym imieniem, a robił to wówczas, gdy sytuacja między nimi była bardzo napięta. Zagryzła wargi. Kolejny raz przez swoją nieustępliwość doprowadziła do sytuacji, w której on osiągnął skraj swojej cierpliwości.
    -Ja... słuchaj, przepraszam. Pogódźmy się, okej? No nie wiem... powiedz coś, dłużej tak nie wytrzymam, no błaaa...
    -Otwórz walizkę- przerwał jej.
    -Co?- powiedziała niepewnie. Nie dlatego, że nie wiedziała co zrobić, tylko raczej ze względu na to, że rzadko słuchała.
    - Otwórz walizkę- powtórzył. Dziewczyna posłusznie chwyciła za zamek i pociągnęła nim do końca torby.
    -Widzisz coś szczególnego?- zapytał niecierpliwie.
    -No cóż... jest parę moich rzeczy, ubrania...
    -Wciąż tam jest ta kupa sierści i pazury?
    -To jest PUSZEK!- zaprotestowała dziewczyna.
    -No to nie mamy o czym mówić.- zakończył stanowczo. Parsknęła arogancko i odwróciła się obrażona do szyby. Założyła na siebie ręce, by dać Diego wyraźnie do zrozumienia, że szybko się nie odezwie. Chociaż tak naprawdę bardzo chciała mu coś powiedzieć. Na myśl przychodziła jej cała fala różnych słów, które nie miały najmniejszego sensu. Po prostu chciała je z siebie wydobyć. Wiedziała, że jeden jej potok słów przerodzi się w drugi, aż w końcu dotrą tam gdzie powinni.
    Przyszło jej na myśl, że w sumie nawet nie wie, gdzie jadą. Nie zna trasy, ale może to dobrze, bo nigdy nie była zbyt dobra z geografii. No i z matematyki. I z całej reszty przedmiotów ścisłych... i nie tylko. Natomiast wiedziała, że chce chociaż wiedzieć gdzie teraz jadą. To by ja znacznie uspokoiło.
    -Diego...
    -Tak, Monico?- Znowu ta Monica. Poprzysięgła sobie, że jeśli jeszcze raz tak ją nazwie, to nie powstrzyma się od rękoczynu.
    -Gdzie my tak właściwie jedziemy?
    -Do zoo.- odparł spokojnie.
    -Jak to do zoo?! Już ci mówiłam! Puszek nigdzie nie idzie! A zwłaszcza do zoo!- wykrzyczała z oburzeniem.
    -Co? Ah, nie, spokojnie. Puszek jest całkiem... fajny. Dogadamy się. Ale mam jeszcze w samochodzie rozwydrzoną małpę z ADHD, która wymaga pobytu w odosobnieniu. I to jak najszybciej.
    Początkowo nie zdawała sobie sprawy, że mówi o niej. Małpa? W ich samochodzie? Jak? Gdzie? Nigdzie nie widziała żadnej małpy... oh. W samochodzie nie ma żadnej małpy. Co ewentualnie ona. Na swoją obronę znalazła tylko słabą ripostę. Pospolite w tym wieku.
    -Oh, nie martw się Diego. Przecież się szczepiłeś.
    -Ty też, Monico- odgryzł się raz jeszcze.
    -Aaaghh! Skończ z tą Monicą, dobra!?- jęknęła tragicznie. Zauważając, że doprowadził ją wręcz na granicę między zwykłą rodzinną dokuczliwością, a prawdziwym wielopokoleniowym sporem, stwierdził, że odpuści sobie na razie docinki. Jednak już po chwili dodał:
    -Dobrze Monico.
    Grubo tego pożałował, ponieważ już po chwili poczuł na swojej głowie jej pięść. Musiał przyznać- zabolało. Nie spodziewał się, że tak drobna osóbka jak Mo, może mieć tak silne ręce. Usłyszał jej chichot. Nie wiedzieć czemu, on również zaczął się wtedy śmiać. Napięcie, które między nimi panowało powoli się rozluźniało.

***
 
    Usłyszała ich śmiechy. Szydercze odgłosy, które krok po kroku robiły z niej furiatkę. Doprowadzały do szału. Na każdym kroku sprawiały, że coraz bardziej ich nie trawiła. Mało powiedziane- nienawidziła. Nie znosiła, nie cierpiała, gardziła, czuła ogromną niechęć. Oto co dzieje się z ludźmi odizolowanymi od wszelkich uczuć ze strony innych.
    Miała to nieznaczne szczęście, że za każdym razem kiedy ją przywiązywano, żadne z porywaczy nie zwracało większej uwagi na szczegóły, jakimi były niestabilność przedmiotów do tego przeznaczonych, czy kiepskiej techniki. Biorąc pod uwagę, że już nieraz podpatrywała sposoby chłopaka, bardzo szybko nauczyła się je rozwiązywać. A wręcz błyskawicznie.
    Przez myśl przeszła jej ucieczka. Zbliżyła się do drzwi raz, czy drugi. Jednak za każdym tym razem tchórzyła. Kaskaderskie wyczyny nie były dla niej. Mogła tylko siedzieć cicho i czekać aż któreś z nich otworzy drzwi... o tak, wtedy ucieknie. Nie przepuści takiej okazji. Wyciśnie z siebie wszystko, nie dogonią jej, choćby w ogóle podjęli się pościgu. Po prostu postanowiła, że nie zmarnuje kolejnej okazji do ucieczki.
    Było strasznie ciemno. Poruszanie się po ciemku w tak ciasnej przestrzeni jest rzeczą wręcz niemożliwą. W środku rozstawione zostały skrzynki, prawdopodobnie z prowiantem. Chciała do nich zajrzeć, w końcu może znalazłaby coś przydatnego. W tej samej chwili przypomniała sobie o dzienniku, który cudem udało jej się przemycić pod koszulką. Robiła to wiele razy w dzieciństwie, podkradając słodycze. Ale pamiętnik był naprawdę sporych rozmiarów. Kiedy przechodziła obok dziewczyny, miała pewność, że go zauważyła. Przez chwilę lub dwie patrzyła na nią podejrzliwie, tak, że aż przeszły po niej ciarki. Obleciał ją strach. Zrządzeniem losu okazał się głos chłopaka, który odwrócił uwagę blondynki. Niby czysty przypadek, a jednak zbawienny.
    Wyjęła go i zaczęła przewracać żywo kartkami. Starała się wychwycić najmniejsze chociażby światło, które mogłoby umożliwić jej rozpoznawanie poszczególnych wyrazów. Plandeka była zbyt szczelna. Nie przepuszczała ni jednego promyka.
    Przy którymś z zakrętów poczuła, że coś osuwa się z jednej strony posadzki na drugą. Z dźwięku wywnioskowała, że nie był to przedmiot jakoś specjalnie ciężki, więc na pewno nie skrzynka. Turlał się, toteż musiał mieć okrągły kształt, bądź chociaż jakiś element. Przybliżyła się do miejsca, z którego ten odgłos dochodził. Nastąpił kolejny skręt. Idealnie wyczuła moment, w którym rzecz przybliżyła się do niej, i chwyciła ją mocno. Uchwyt z gumową otoczką wskazywałby zazwyczaj na jakąś zabawkę, lub w najrzadszym wypadku broń. Szybko odrzuciła te pomysły, gdyż przenosząc dotyk trochę wyżej poczuła okurzone szkło.
    Jakaś lampa?... nie, nie... to chyba... chyba latarka.
    Nie miała już żadnych wątpliwości, kiedy odnalazła przycisk. Co prawda światło, które dawała latarka nie było zbyt wyraziste, ale zdecydowanie wystarczało. Ponownie uchwyciła "książkę", jednocześnie w drugiej ręce trzymając latarkę. Skromne oświetlenie padło na jedną stronę, co jak już zdążyła zauważyć oznaczało, że mogła spodziewać się może dwóch-trzech wpisów, zważywszy na to, że nie były one zbyt długie. Tym razem naliczyła ich pięć, bardzo krótkich, jednak dość treściwych.

Wtorek
Drogi Pamiętniku! Nie, to głupio brzmi. Taty nadal nie ma. Mama mówi, że gdzieś wyjechał, bo jest artystą, czy coś. W telewizji leci jakiś nowy program muzyczny. Nazywa się Youmix, czy jakoś tak. Diego go ogląda. Naprawdę nie rozumiem fenomenu tego programu.

       MO
Środa
Taty nadal nie ma. Dzisiaj wystawili oceny na pierwszy semestr. Mam (jak na razie) trzy zagrożenia. Kicha. Ale niezbyt mnie to obchodzi. Jak tylko tata przyjedzie, to poproszę go o zmianę szkoły. W tej i tak mi się nie podobało. Mama wczoraj płakała. Nie wiem o co chodzi, ale się dowiem.
MO
Czwartek
Taty nadal nie ma. Diego jest na niego zły, mama nie kryje się już z płaczem. Dziwnie się zachowują. Tak jakby coś przede mną kryli. Może mi się wydaje. Oglądałam dzisiaj odcinek tego całego programu. Śpiewała jakaś Violetta. Bardzo ładnie śpiewała. Tak delikatnie.
MO
Piątek
Taty nadal nie ma. Powoli zaczynam się martwić. Mama poprosiła mnie na rozmowę. Nazwała mnie Monicą, a ja tego nie cierpię. Ale byłam spokojna, bo zauważyłam, że mama jest smutna. Mówiła coś, że mnie kocha. Nic z tego nie rozumiem...
MO
Sobota

Taty wciąż nie ma. Za to przyszedł jakiś pan, mama się przeraziła (płakała jak nigdy dotąd). Oznakował wszystkie meble jakimiś naklejkami. Nawet telewizor. À propos telewizji, Diego mi wytłumaczył, że ta cała Violetta jest z wyższych sfer. Ubiera się lepiej, bo ją stać, ze śpiewaniem jest pewnie podobnie. 
MO

-------------------------------------------------------------------------
W KOŃCU. Tak, wiem. Dłuugo musieliście czekać, i to wszystko dlatego, że głupia ja nie mogłam się zebrać do napisania tego rozdziału xD Chyba wyszedł nieźle, no nie? No, może poza zakończeniem. Miało być troszkę inaczej. Teraz zabieram się do realizacji pewnych spraw. Szykują się nowe zakładki, nowy bohater zresztą też. Powiem tak- będzie miał ogromny wpływ na fabułę. I jeszcze małe wyjaśnienie- to, co jest napisane w ten sposób, oznacza myśli bohaterów. To już chyba wszystko... Pozdrawiam i do zobaczenia :D

*Rozdział VIII*- Kłótnia to najgorsze możliwe rozwiązanie.

    Nad jasnym słońcem powoli dominowała szara, pochmurna mogiła. Chowało się stopniowo za horyzontem, pozostawiając za sobą piękne ślady. Od zawsze uwielbiał patrzeć na jego zachody. Kiedy był małym chłopcem obserwował je z taką ciekawością, jakby stał przed nim mosiężny król z baśni. Takie widoki wzbudzały w nim sympatię.
    Patrzył znudzony na prostą drogę, którą jechał już dobre 2 godziny. Monotonność ścieżki, którą wybrał przyprawiała go o senność. Bardzo chciał zasnąć, ale wiedział, że wioząc ze sobą ukochaną siostrę i cel ich zlecenia, nie mógł sobie na ów drzemkę pozwolić. I chociaż było to tragicznie nużące, to patrzenie na otaczający go krajobraz (zza szyby, czy nie) było niezwykłe. A rzeczy niezwykłych w jego życiu nie było dużo.
    Miał marzenia. Perspektywy. Charakter, którym zachwyciłby niejednego pracodawcę. I talent, niesamowity talent. A skończył jak? Jako przestępca. Zły i bezduszny porywacz, złodziej. Znajomości też miał niemało, ale raczej nie posiadał powodów by się nimi chwalić. Wszyscy z jednego wora wyciągnięci.
   - Diego...- usłyszał głos swojej siostry.
   - Tak, Mo?
   - Zatrzymamy się gdzieś? No bo wiesz... Muszę za potrzebą...- powiedziała dyskretnie.
   - Naprawdę nie mogłaś się załatwić zanim wyjechaliśmy? Oooh Mo! Dlaczego zawsze mi to robisz?- zapytał zrezygnowany.
   -Bo jestem twoją kochaną siostrzyczką- stwierdziła z uśmiechem. Kiedy zatrzymał auto wysiadła z niego pospiesznie. Oddaliła się w stronę lasu i znikła w zaroślach.
    Czekał na nią niecierpliwie. Strasznie długo się wlokła. Nagle znikąd usłyszał cichy pomruk. Znał go dobrze, słyszał nie raz pierwszy. Doskonale zorientował się, że nie należy do zwierząt znajdujących się poza pojazdem. To był dźwięk charakterystyczny dla... kota. Ale skąd miałby się wziąć taki kudłacz w samochodzie?
    Znalazł miejsce, z którego dochodził tajemniczy dźwięk. Była to dość duża torba Mo. Rozsunął wolno zapięcie. Od razu przez dziurę wyjrzał uroczy pyszczek małego tygrysa. Widać było, że dopiero co się obudził.
    Od środka rozchodziła się w nim złość. Po raz kolejny go nie posłuchała, chociaż wyraźnie zaznaczył, że tygrys ZOSTAJE w Argentynie. Akurat zauważył, że jej drobna sylwetka wyłania się zza zielonego gąszczu. Nie obejdzie się bez awantury. Szczerze liczył na to, że tym razem nie będzie potrzeby do kłótni. Mylił się. Okropnie się mylił. I zdał sobie sprawę, że taka sytuacja zdarzy się jeszcze często.

***

    Wsiadła do samochodu i spojrzała się na torbę. Zdążyła spostrzec, że jej brat dowiedział się o przemycanym zwierzęciu. Poczuła głęboki zawód, bo nie potrafiła dopilnować tak prostej sprawy jaką jest zabezpieczenie torby przed bratem. Jednocześnie strach przysłaniał jej oczy. Zdawała sobie sprawę, że jej brat jest zdolny do wszystkiego. A za każdym jego czynem stała właśnie ona.
    - Możesz mi wyjaśnić, co ten farfocel tu robi?- krzyknął.
    - Nie dałeś mi wyboru...- starała się załagodzić. Jako de facto zarozumiała nastolatka, nie potrafiła jeszcze wyciągnąć usprawiedliwiających ją argumentów. Osłaniała się zazwyczaj prostymi zwrotami takimi jak ''bo tak'' lub ''bo nie dałeś mi wyboru''. Typowy tok myślenia.
    - Kpisz sobie ze mnie?! Jak ty to sobie wyobrażasz, co? A jak straż graniczna nas złapie? Co im powiesz, co?!
    - A co ty byś im powiedział, gdyby zauważyli, że mamy zakutą ofiarę z tyłu!?
    - Nie zauważyliby, bo to skończeni idioci! Naprawdę nie sądzisz, że jak zobaczą tę bestię z nami, to puszczą nas dalej!? - jego krzyk przemienił się teraz we wrzask. Gdyby byli na zewnątrz, ich kłótnia dotarłaby na pewno do samej stolicy. Monica milczała. Nie miała już żadnych sensownych odzywek. To co zrobiła było głupie. Nawet ona zaczęła to rozumieć. Przez nią całe ich zlecenie mogło legnąć w gruzach. Tylko dlatego, bo chciała mieć zwierzątko. Dość nietypowe na swój sposób, ale zawsze.
    Oboje zamilkli. Jechali z chmurnymi minami, w gniewnej atmosferze. Bolało ich to o tyle bardzo, że nienawidzili się kłócić. Byli dla siebie wszystkim, od zawsze i na zawsze. I teraz nagle doszło do ostrej wymiany zdań. To nie była już zwykła, rodzinna sprzeczka, tylko prawdziwa walka euforii.
    Wyrzuty sumienia- to właśnie czuli oboje.

***

    - Mówiłaś coś?- zapytał.
    - Tak. Mówię, że wiem gdzie go szukać- odparła.
    - Ale kogo? Tego pierwszego, czy tego dru...
    - Tego gorszego- przerwała mu. Skinął głową na znak, że zrozumiał. Jedna pewna wiadomość od kilku tygodni. W dwa dni dotarło do niego tyle informacji, o których od policji nie dowiedziałby się nigdy. No proszę, jednak Marco czasem jest do czegoś przydatny.
    - Dobrze.- powiedział po znacznej przerwie- I co w związku z tym?
    - Jedziemy tam- odparła.
    - Gdzie?
    - No cóż... Musisz mi uwierzyć na słowo, nie spodoba ci się.
    - Super- jęknął gburowato. Mało rzeczy podobało mu się ostatnio w jego życiu. Wieczna nuda. Wieczny stres. Ciągle nowe wspomnienia. I w dodatku uciążliwe spacery na policję, gdzie słuchał jedynie insynuacji zmęczonych policjantów (o ile takimi można ich nazwać). Gdyby siedział tam dłużej, sam wsiąkłby w takiego. Znudzonego. Bez aspiracji. Z nadzieją na marną emeryturę. Na szczęście miał to poczucie, że może jeszcze od czasu do czasu wyjść na zewnątrz. Ruchliwe ulice i przepychający się do pracy ludzie to nie jego świat. On chodził do parku, tam gdzie spotykał się z Violettą. Tam, gdzie pierwszy raz ją pocałował. Gdzie jego świat zmienił się na lepsze.
    W tym momencie to co działo się wokół, w ogóle nie przypominało dawnych lat, w których cieszył się ze swojego pierwszego motoru, przebojowej dziewczyny, popularności. Stał się w pewien sposób przeciętny. I ten okres szczególnie go w tym uświadomił.
    - HAAALOO!- krzyknęła do niego. Machała mu ręką przed wzrokiem już od kilku minut. No tak. Czasem wyobraźnia za bardzo go ponosiła i tracił na chwilę kontakt z rzeczywistością. Mrugnął kilka razy oczami. Widok przelatującej dłoni dziewczyny lekko go rozbawił.
    - C-co? Mówiłaś coś?- udawał powagę. Lucy podniosła wymownie jedną brew i przyglądała mu się bacznie. Zdziwiony zaczął dotykać swojej twarzy badając, czy to on jest powodem zdziwienia obserwatorki.
    - Co jest? Mam coś na twarzy, czy co? Czemu się tak na mnie patrzysz?- zapytał bliski zdenerwowania.
    -Nie, wiesz, tak tylko... sprawdzam czy ty tak na poważnie, czy po prostu jesteś lekko...
     - Lekkoo?- przeciągnął.
     - Walnięty- zaśmiała się. Dziwne. Zobaczył jej uśmiech po raz pierwszy. Gdy na nią patrzał widział kogoś mu bliskiego... przeszło mu przez myśl, że śmieje się identycznie jak Violetta. Nie, León głupku. Violetta śmieje się inaczej. Teraz to on wcielił się w rolę gapia.
     - Co się tak patrzysz?- zauważyła. Ten zaś wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej, próbując doprowadzić do sytuacji, która wydarzyła się przed chwilą.
     - Hej, przestań! Nie patrz się tak... Mam coś na twarzy, czy co?- przejechała ręką po swoich kościach policzkowych. Zaraz po tym zrozumiała, że dała się wrobić. León zaczął się śmiać, a ona wygięła usta w półuśmiechu.
     - Przechytrzyłeś mnie... nieźle.- stwierdziła z szacunkiem.
     - Nieźle? Jak na „walniętego”, to chyba rewelacyjnie.
     - Nie. Uzgodnijmy, że „dobrze”.
     - Ehh... No dobrze, niech będzie „dobrze”.- rzucił zrezygnowany. Zresztą i tak nie liczył na więcej. Ich znajomość nie była długa, ale zdążył zorientować się, że nie ma do czynienia ze zwykłą kobietą. W tej było coś niezwykłego, coś od czego czuło się intrygę i rodzaj charakteru, którego nie był w stanie rozgryźć. Jak skrzynia skarbów, do której nie ma absolutnie żadnego gotowego klucza.
     -A powiesz mi gdzie jedziemy?- powiedział po krótkiej chwili ciszy.
     -Do więzienia.
   ''Czemu ja się tego nie domyśliłem''- pomyślał.

***

    - A więc kilka dni temu był tu León, a ty mi nic nie powiedziałaś, tak? I dałaś mu ten adres bez mojej zgody, hę?- zapytał zdenerwowany. Po kilku dniach piekielnej harówki przy remontach jego żona oznajmiła mu, że podarowała ściśle tajny adres jego przyjacielowi. Niby nic, to w końcu León. Jednak kontakt do Lucy był ostatecznym, awaryjnym wyjściem. Owszem, niezaprzeczalnie ta sytuacja należała do takowych. Mimo wszystko mogła to z nim obmówić.
    - I tak pewnie ledwo się doczytał...- zironizowała.
    - Francesca, tu nie chodzi już o to. Ale sam fakt, że nie raczyłaś mnie o tym poinformować jest... przygnębiający. - miał rację. Pracował godzinami nad doskonałym wyglądem ich pokoju. W tym czasie ona zataiła tak cenną sprawę. Bardzo oczywisty przykład, jak szybko stracić zaufanie bliskich nam osób.
    - Marco... przepraszam. Ale zrozum... kiedy spojrzałam na Leóna... On wyglądał niewiele lepiej niż ja. A to co ostatnio się ze mną dzieje, jest straszne. On był zdeterminowany... Wiedziałam, że jeżeli nie dam mu tej kartki, to już jej nigdy nie zobaczę... Nie zobaczę, rozumiesz?!- po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Chciała być silna. Ale nie potrafiła. Zmierzenie się ze strachem było ciężkie. A zwłaszcza takim, który podpowiadał jej o śmierci przyjaciółki. Bardzo pragnęła, żeby jej się udało, żeby Violetta przeżyła. Niestety, ta wizja nie była już tak prawdopodobna jak kilka dni temu. Z każdą upływającą godziną nadzieja stawała się coraz bledsza.
     Usiadł i objął ją ramieniem. Delikatnie przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. Powiedział cicho kilka słów, żeby się nie martwiła, że faktycznie zrobiła dobrze. Bo rzeczywiście to czego dokonała, było słuszne.
    Widząc Leóna z martwym wyrazem twarzy, coś w niej pękło. Poczuła, że gromadzi się w nim chęć zemsty. Nie znała lepszego sposobu, niż polecenie mu Lucy. Ta dziewczyna też kilka lat temu przeżyła coś podobnego. Francesca dobrze zdawała sobie sprawę, że szybko się dogadają. Będą wiedzieli co robić... albo przynajmniej jedno z nich.
    - Chcesz coś do picia?- zapytał ją maż.
    - N-nie... dziękuję.
    Gdy zauważyła, że Marco znika za ścianą, sięgnęła po telefon. Wybrała pierwszy numer, który przyszedł jej na myśl. Leóna. Chciała znać każdy szczegół. Ufała im. Miała przeczucie, że znajdą Violę. Razem. Łącząc siły mieli szanse... nie to co ona. Ona mogła co najwyżej czekać.


-------------------------------------
Obiecany rozdział. Teraz piszę na 3-4 strony w Libre Office, jest to wygodniejsze niż takie pisanie w bloggerze. Moim największym problemem były akapity. Teraz już piszę swobodnie i bez ograniczeń :) W głowie mam już mniej więcej poukładane, co się wydarzy w tej części. Od razu uprzedzam- nie skończy się różowo. No cóż... to chyba tyle. Pozdrawiam i widzimy się niebawem :-) 

LBA

   Hej. Dzisiaj wstawiam posta innego niż zazwyczaj, mianowicie mówię tu o LBA. Jestem bardzo, bardzo wdzięczna, że moja praca została w ten sposób wyróżniona :) Serdecznie dziękuję Tini Verdas z bloga *KLIK* za nominację. Przejdźmy do pytań od niej :)


1. Twoja pasja?-Moim ulubionym zajęciem jest majstrowanie przy grafice komputerowej. Interesuje mnie także pisanie i czytanie książek (W szczególności fantasy).
2. Do której chodzisz klasy?- I gimnazjum.
3. Jak masz na imię?- Gabrysia :) Chociaż mimo wszystko wolę zdrobnienia np. Gabi.
4. Śpiew vs taniec?- Ani jedno, ani drugie. W obu przypadkach się ośmieszam xD
5. Jaki masz kolor włosów?- Ciężko stwierdzić, ale najbardziej to podchodzi pod ciemny kasztan.
6. W jakim mieszkasz mieście?- Zbąszyniu.
7. Ulubiona pora roku?- Wiosna.
8. Gdybyś mogła być kimś przez jeden dzień, kto by to był?- Jezu Chryste... Nie mam pojęcia.
9. Jakie miejsce byś chciała odwiedzić?- Rio de Janeiro.
10. Twoje marzenie?- Spotkać dżina, który spełni trzy moje życzenia. Nie wiem dlaczego, ale zawsze o tym marzyłam.
11. Kiedy masz urodziny?- 18 czerwca.

   No i proszę. Dzięki temu Liebster Blog Award dowiedzieliście się o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Tyle danych... Żeby mnie tylko nie napadli xD Przyszedł czas na moje nominacje. Muszę wam zdradzić, że kompletnie nie miałam pojęcia kogo wytypować, więc chciałam wybrać dziewczyny, które linki podały w zakładce. Ostatecznie okazało się, że obydwa blogi zostały usunięte. Super. Idąc drogą wyjątku wybrałam 1 blog. Jest nim mojewlasnedzielo.blogspot.com. Co mnie podkusiło do tej decyzji? Mianowicie to, że Vanill (autorka bloga) jest jedną z najaktywniejszych komentatorek, przy tym jej wypowiedzi są długie i konstruktywne. Nic tak nie pobudza do pisania jak dobra opinia :)Oto moje pytania:

1. Ulubione jedzenie.
2. Wolisz książki czy filmy?
3. Kim chciałabyś zostać w niedalekiej przyszłości?
4. Masz ulubioną aktorkę/aktora? Jakim jest dla ciebie wzorem?
5. Najlepszy gatunek filmowy wg ciebie.
6. Co sądzisz o ludziach okłamujących w żywe oczy?
7. Ulubiony przedmiot w szkole?
8. Czy zdarzyło ci się płakać na filmie?
9. Ile masz lat?
10. Jak masz na imię?

   No i to wszystko. Dziękuję tym, którzy dotrwali do końca. A teraz informacje o rozdziałach. Następny pojawi się za 2-3 dni. Zobaczymy, ile mi się uda napisać. Mam też już uogólniony zarys fabuły na pierwszą część. O tak, dobrze przeczytaliście. Części będzie więcej. Każda z nich będzie się składała z ok. 20-30 rozdziałów. Później następuje przerwa itd. Mniej więcej tak jak z odcinkami Violetty. To chyba wszystko. Pozdrawiam :*


*Rozdział VII* Droga bez powrotu

    -Jak to wyjeżdżamy? Gdzie znów będziecie mnie więzić?- Niemalże wykrzyczała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z każdą chwilą coraz bardziej oddala się od wizji powrotu do domu. Patrzała na niego błagalnie. Wiedziała, że to nic nie da. Jego twarz była pusta. Kompletnie pozbawiona jakichkolwiek emocji, wszystkiego co wskazywałoby na to, że jest nadzieja. Nie, nie ma już żadnej nadziei. Oni chcą ją zabrać. Znając życie daleko. Strasznie daleko.
    Czekała na jakieś słowo wyjaśnienia. Oczywiście to graniczyło z cudem. Po jego twarzy widziała, że nie ma w ogóle zamiaru odpowiadać. Na jego miejscu sama nic by nie mówiła. On był człowiekiem bezdusznym. Tego akurat nie trzeba było analizować. Nie miała zwyczaju rozpatrywać spraw jasnych, jaką był jego charakter.
    -Najpierw Paragwaj. Później Brazylia. Co będzie potem pomyślimy- odezwał się w końcu. Świetnie. Najpierw Paragwaj, później Brazylia, później nie wiadomo co. Plan prawie bez żadnej skazy.
    - Idę spakować jedzenie na drogę. Będzie nam bardzo potrzebne. Kiedy wrócę- zrobił przerwę dla dodania sobie respektu- masz wyjść bez żadnego ''ale'', rozumiesz? Bo inaczej skończy się to dla ciebie tak samo beznadziejnie.
    Kiedy już odszedł, w jej głowie długo unosiły się słowa, które świadczyły o jej marnej pozycji. Aby skrócić swą chwilową niedyspozycję psychiczną, zasięgnęła ponownie po leżący pamiętnik.Przelatywała wzrokiem kilka kolejnych wpisów, które nie zawierały nic szczególnego. Wywnioskowała z nich tylko to, że pamiętnik należał do dorastającej dziewczynki, która niezbyt radziła sobie w szkole. Nie była lubiana, miała brata i pakowała się w kłopoty. Porównała pierwszy i ostatni wpis: różnica pięciu lat. Cofnęła się ponownie o kilkadziesiąt kartek w tył. Jej uwagę zwróciła odklejająca się karteczka. Z przyzwyczajenia zaczęła czytać od początku.

    Za mną pierwszy tydzień w szkole. Teraz już wiem, że i tu nie znajdę przyjaciół. Nikt mnie nie lubi. Wciąż uważają, że jestem dziwna i głupia. Diego mi mówi, żebym się nie przejmowała. Ale on nie wie jak to jest być nikim w oczach innych. Go lubią wszyscy, bo jest taki jak wszyscy. A ja jestem inna.
Jutro tata przyjeżdża z jakiejś ważnej delegacji, na którą musiał jechać. Ma podobno dla nas jakąś ważną informację. Nie mogę się doczekać. Mama się złości, bo jej nawet nie poinformował o wyjeździe. Mówi, że wziął pieniądze, które miały być na jedzenie. Takie są właśnie uroki mieszkania w tych gorszych dzielnicach Madrytu.

MO


    -Egh, to zwykły wpis. Gdzieś tu musi być coś... ciekawego.- mruknęła. Przewijała kartki z coraz mniejszym zaangażowaniem, tracąc powoli nadzieję na konkrety. Tu nic, tam nic... Teoretycznie wszędzie jedno wielkie nic.
    Być może gdyby miała dostatecznie dużo czasu, znalazłaby skrawek, którego usiłowała odszukać. Niestety, tego było za mało. Nim się obejrzała, została wyprowadzona do furgonetki i przywiązana do tylnych drzwi pojazdu. Siedziała pod ścianą, znów bez możliwości wykonania większego ruchu. Usłyszała przerywany warkot starego silnika. Poczuła, jak koła znajdujące się pod nią mozolnie wyznaczają sobie prędkość. Z czasem nie miała już wątpliwości, że są zbyt daleko, aby wrócić.

***

    Tik-tak, tik-tak...- odbijały się od ścian dźwięki zegara. W jego mieszkaniu panowała toporna cisza. Wpatrywał się w drewniany przyrząd i ze zniecierpliwieniem oczekiwał północy. Zegarek był w rzeczywistości prezentem od Violetty. Na jego tarczy widniały ich wspólne zdjęcia. Niewątpliwie piękne wspomnienia, które mogą być ostatnimi.
    Myślał. A każda kolejna myśl przywoływała nowe wspomnienie. Jedno nakładało się na drugie, drugie na trzecie, zaś trzecie na czwarte... i generalnie przebijały się tak w nieskończoność. Lecz mimo wszystko czarna sugestia najgorszego dominowała nad tą odrobiną wiary i nadziei, nakazującą mu się nie poddawać.
    Oczekiwanie było gorsze niż się spodziewał. Kręcił się wciąż po pokoju, bezustannie szukając harmonii. Nie pomogła mu nawet kawa, którą uwielbiał ponad wszystkie napoje. Wypił jedną, potem drugą. Nic. Nie chciał jednak sączyć kolejnej. Zbyteczny poziom kofeiny tylko by mu zaszkodził. Chociaż z uznaniem był zmuszony stwierdzić, że kawa robiona przez niego bywała wyśmienita.
    Nareszcie, ku jego zbliżała się godzina 24:00. Widocznie po zażyciu wielkiego kofeinowego kopa, czas upływa znacznie szybciej. Założył kurtkę, wziął klucze i wyszedł, jak to zwykł robić.
    Kiedy znalazł się już wśród mrocznych alei zaparkował auto. Nie było to co prawda miejsce do tego przeznaczone, ale skoro inni nie przestrzegali prawa, to on również. Policja często zaciągała się w te strony. Szukali sensacji. Powoli jednak te okolice przestały interesować plotkarzy, publicystów, działaczy. Kradzieże i rozboje były tu na porządku dziennym.
    Doszedł do starej kamienicy. Skręcił w stronę piwnicy. Męczył się z długimi schodami i zagraconym przejściem. Robił wszystko dokładnie tak, jak wczorajszego dnia. Ona już tam na niego czekała. Włosy miała niestarannie upięte w kucyk. Na jej czoło opadał jeden, nieestetyczny kosmyk. I te oczy... wyglądające jak jeden wielki wór tajemnic.
    -Spóźniłeś się.- burknęła. Nie wyglądała na osobę z fantastycznym humorem. Z jej twarzy ciężko było coś wyczytać. Zero szczęścia. Zero emocji. Po prostu wzrok wbity w komputer, ale także oddający wrażenie wszechwiedzy. Jakby widziała (i wiedziała) wszystko, patrząc jednocześnie tylko w ekran.
    - Daj spokój. To zaledwie pięć minut spóźnienia.- powiedział. Przerzuciła na niego wzrok, jakby z wyrzutem. Zastanawiał się, czy wypowiedział coś nie tak. „O tak, León, głupku. Na pewno powiedziałeś”- pomyślał.
    - Dla ciebie to zaledwie pięć minut. Równie dobrze już od pięciu minut moglibyśmy pracować. Pięć zmarnowanych minut, pięć minut za późno. W tych pięciu minutach mogło wydarzyć się o kilka, jak nie kilkanaście zdarzeń za dużo. W przeciągu tych pięciu minut ktoś mógł poderżnąć twojej żonie... eghm, narzeczonej gardło. Wytłumacz to sobie tak: pięć minut równa się śmierć.
    Te słowa zmusiły go do refleksji. Nigdy nie myślał w podobny sposób. Dla niego pięć minut... to po prostu pięć minut, nic więcej. Faktycznie, kiedy on sobie spacerował spokojnie, coś złego mogło się przydarzać akurat Violi.
    - No dobrze... Następnym razem nikogo już nie uśmiercę. Obiecuję. Masz dla mnie jakieś konkrety?- zapytał. W duchu jednak nie miał ochoty zbędnie dyskutować. W jego toku myślenia były duże pokłady racji, ale też czegoś, co sprawiało, że nie mógł się oprzeć głupiutkiemu dowcipowi.
    Przypomniał sobie czasy, w których nie raz był skąpy co do komplementów. Nie szczędził od obelg. Śmiał się ze wszystkich, którzy byli „gorsi”. Jakie to było z jego strony głupie. Był tak zadufany i egoistyczny, że poza odbiciem w lustrze nie widział niczego, co mogłoby go zainteresować. Myślał, że wszyscy, którzy są biedni, są źli. Ten też. I tamten.
    -Konkretów raczej nie. Ale są poszlaki. Przejrzałam kilka razy nagranie z monitoringu. Mój program wychwycił twarz porywacza, a raczej jej marny skrawek. Pasuje do 5 osób. Dwie z nich nie żyją, więc odpadają. Kolejna osoba to doskonały pracownik, ułożony, bez wykroczeń, mieszka z matką...
    - Nie kończ. Zrozumiałem. Kim są pozostali?
    - Tu sprawy się komplikują. Mamy dwóch facetów, wybujała przeszłość, uchodzą za postrach swoich okolic. Jeden z nich słynie z kradzieży, pobić, poza tym raczej nic większego. Wychowywał się w Hiszpanii, jego domem były biedne ulice. Szczerze powiedziawszy nic dziwnego, że skończył jako przestępca.
    - A drugi?- przerwał jej.
    - Perfekcjonista. Zawodowy zabójca. Nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Policja poszukuje go od 5 dobrych lat.- powiedziała. Jego twarz spowiła nie tyle co rozpacz, ale także wiążące się z nią przerażenie. Jeśli Violetta trafiła akurat na niego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie żyje. Nie wyobrażał sobie spędzić pozostałych lat w pustce. Kilka zdjęć i on sam. Płacze. Bardzo mierny koniec, jak na człowieka, który niegdyś miał wszystko.
    - Jaka jest szansa, że trafiła na kogoś innego?
    - Żadna. Mój komputer jeszcze nigdy się nie pomylił. Na twoim miejscu... nie robiłabym sobie nadziei. Mamy pięćdziesiąt procent szans na jednego, albo drugiego. Jeżeli nie zabili jej do teraz, to w końcu tak czy tak to zrobią.
    - Nie znasz lepszego pocieszenia? Zrobię wszystko, by ją odnaleźć, rozumiesz? Z twoją pomocą, czy bez niej. Za bardzo mi na niej zależy, żeby bawić się z tobą w negocjacje.
    - Tylko mi się tu nie rozpłacz. Płacz nigdy nie pomoże. Co najwyżej tylko pogorszy sprawę.
    - Taka z ciebie ekspertka, hę?- warknął.
    -Wiem z doświadczenia. Łzy są do kitu. Kiedyś ci ich zabraknie, ale wtedy nie będziesz już mógł opłakiwać.- odburknęła. Wyjęła sporą pakę papierzysk z biurkowej szafki. Brała i odkładała je kolejno, doszukując się docelowo wybranego przez nią fragmentu. Przyglądała się jednemu już dłuższą chwilę. Błądziła wzrokiem po słabo widocznych literach. W końcu wzięła czerwony marker i zaznaczyła wielkie koło. Cicho szepnęła pod nosem:
     -Chyba wiem gdzie go szukać.

--------------------------------------------------------------------
Dzisiaj trochę dłużej. Stwierdziłam, że będę poświęcać więcej czasu na rozdziały, będą one wtedy dłuższe i bardziej wydajne. W trakcie pisania pożarłam TONĘ słodyczy wszelkiej maści. Jak będę gruba to zwalę to na was xD Teraz mam ferie, co oznacza zapewne nowy rozdział. Znów oczywiście wypożyczyłam sto książek, a teraz nie ma kto ich przeczytać xD Kiedyś się jeszcze za nie zabiorę, teraz mam czas ;-) Pozdrowienia od ciepłego kakałka :*

PS: Co myślicie o zakładce 'Pamiętnik Mo' ?

*Rozdział VI*- Pamiętnik

    -Kochanie, wróciłem!- usłyszała donośny krzyk pochodzący z korytarza. Pobiegła w jego kierunku jak najszybciej się dało, w celu zbadania jakie rzeczy zakupił jej mąż. Zza cienkiej powłoki torby foliowej wychylały się dwie jaskrawe farby, pędzle, szpachelki... czyli wszystko co tylko nadawałoby się do odnowienia pomieszczenia. Bez słowa sięgnęła po jedną z puszek farby i zaczęła oglądać przyklejone do niej naklejki. Zawiedziona pokręciła przecząco głową.
-No cóż... ta 'zieleń' nie będzie pasowała... pokaż tę drugą.- rozkazała. Chłopak posłusznie wygrzebał z torby farbę, tym razem był to delikatny fiolet podchodzący pod odcień lawendy.
Francesca wyrwała mu ją natychmiast z rąk. Okręciła ją parę razy w dłoniach i stwierdziła z satysfakcją:
-To jest ten kolor.... dokładnie taki sam uwielbia Viola. Zacznij już wynosić meble.
- Francesca... błagam, daj mi chwilę odpoczynku. Ledwo co dotargałem się z tymi torbami, a ty mi jeszcze karzesz się przemęczać... nie możemy zacząć za godzinę?- poprosił z błagalnie zaciśniętymi rękami. Dziewczyna przeszyła go groźnie wzrokiem, w taki sposób, że nawet on nie był w stanie ukryć przerażenia. - Nie było rozmowy- Rzucił cicho i powlókł się w stronę pokoju, niosąc ze sobą ciężkie przedmioty. Wygięła usta w półuśmiechu, był to efekt tej małej wiktorii, którą przed chwilą odniosła. Marco nie miał z nią łatwo. Często miewała ciągłe zmiany nastroju, a kiedy dochodziło już do kłótni, zaczynała wrzeszczeć na niego po włosku, lub z niezrozumiałym akcentem. Strasznie go to irytowało, że rządzi nim kobieta. Ale pod małą powłoką sarkazmu i wyrachowania krył się ogromny wulkan zbierających się w niej emocji, co bezustannie powodowało u niej płacz i histerię. Wtedy to on wkraczał do akcji i pocieszał ją, nawet jeśli chodziło o jakąś ckliwą komedię romantyczną, jaką oglądała dla wyładowania erupcji jej charakteru. Byli wyjątkowym małżeństwem, którego podstawę stanowiła odmienność ich zdań. Zasada o przyciąganiu się przeciwieństw pasowała tu idealnie.
    Marco ekspresowo wynosił meble, w czasie gdy ona patrzyła się na całe zdarzenie z uśmiechem. Raz to spoglądała na niego, raz na swoje paznokcie... kiedy on drapał się po głowie jak wynieść ogromną kanapę niemieszczącą się w małych drzwiach. -Tylko nie porysuj mi podłogi i ścian- wyraziła głośno. Miała zamiar to zrobić ciszej, ale prawdopodobnie chciała w ten sposób podkreślić, że jeżeli podłoże ucierpi w całej akcji, również zostanie wymienione. Widząc jego gniewną minę, postanowiła odejść jak najdalej, a cały remont oddać w ręce swojego męża.

***

    'Kolejny dzień w tej rozpadającej się powoli norze...'- pomyślała. Udogodnienia takie jak swoboda ruchów i większa ilość prowiantu i tak nie były w stanie zastąpić domowego ciepła i widoku bliskich.  
     Krążyła bezcelowo po piwniczce, szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia. Jedyną odkrytą jak na razie przez nią rzeczą, były drzwi, do których prowadziły długie schody. Ale i tu spotkało ją zawiedzenie, ponieważ mimo słabej konstrukcji, którą była w stanie zniszczyć jednym mocnym kopnięciem, odnosiła wrażenie, że za drzwiami zawsze ktoś stoi. Słyszała głosy- męski i damski, oraz mruczenie. Porywacze robili sobie warty. Wiedziała, że w konfrontacji z nimi nie ma szans. Wywnioskowała to po ostatniej sytuacji z tą nieszczęsną deską. Fakt, nabrała już nieco sił, ale w porównaniu z nimi... nawet nie mogła mówić o żadnym porównaniu. Byli silniejsi, szybsi, zwinniejsi, a ją utrzymywała ciągle tylko wiara i chęć ucieczki.
     Nagle coś przykuło jej wzrok. Obok jednego z podestów leżała wcześniej niezauważona przez nią, stara książka. Cała pokryta była kurzem. Podwinęła rękaw pod samą dłoń i zaczęła starannie wycierać kurz w miejscu tytułu. Powoli zza warstwy brudu wychylały się kolejno litery 'P', 'A' oraz 'M'. Energicznie przesunęła ręką dalej i nie patrząc na słowo otrzepała rękaw z kurzu. Odwróciła głowę. Teraz dokładnie wiedziała czego może się spodziewać po ów ''książce''. Był to pamiętnik, konkretnie jakiejś Mo. A więc miała w dłoniach skrawek życia jakiejś postaci. Długo zastanawiała się nad otworzeniem, w końcu to czyjaś wielka tajemnica. Ona sama nie chciałaby, aby ktoś czytał jej sekretnik. Jednak co jeśli to w tym przedmiocie kryje się odpowiedź na jej pytania? Plan ucieczki, tajemne miejsca, o których nie wiedziała? Takie pytania wciąż tylko mnożyły się w jej głowie, w końcu jednak przeważyły nad manierami. Powoli oddzieliła okładkę od pierwszej strony. Jej oczom ukazał się pierwszy wpis, który stworzony został kilka lat temu.

01.09.2007
To mój pierwszy wpis. Szczerze powiedziawszy nie mam za bardzo pojęcia o czym będę pisać. Nie posiadam wprawy w pisaniu, a już zwłaszcza pamiętników. Po prostu muszę się komuś wygadać, albo raczej... czemuś. Jutro jest pierwszy dzień w nowej szkole. Może tam mnie polubią. Przeprowadziliśmy się tu z mamą i starszym bratem . Ma na imię Diego. Jak na starszego brata jest całkiem fajny, ale straasznie nudny. Ciągle gada o tym, jak to pojedzie do Argentyny i będzie sławny... Mówi coś, że chce zostać muzykiem. Jeszcze go odciągnę od tego pomysłu, bo się ośmieszy. Zapowiada się tydzień ciężkiej pracy. Słyszałam, że nauczycielka od polskiego często robi kartkówki i sprawdziany, więc trzeba się przygotowywać. Chociaż w sumie i tak nie będę się uczyć. Nic mi nie zrobią. Kończę, Diego woła mnie na obiad.
MO


    -Mo... Diego... Mo... coś mi to mówi- szeptała do siebie. Jednak nie miała zbyt wiele czasu na przemyślenia, ponieważ z góry dobiegały dźwięki ciężkich butów uderzających o podłogę. Zamknęła szybko pamiętnik i schowała pod złamaną belką. Usiadła pod ścianą i schowała głowę w kolanach, tak jak wcześniej. Osoba idąca w jej stronę była obecnie na schodach. Bliżej i bliżej... W końcu ujrzeć dało się postać chłopaka. Co dziwne przez ramię przewieszoną miał ciężko wyglądającą torbę. Nie patrząc na nią powiedział szybko i pewnie:
-Zwijaj manatki. Wyjeżdżamy. Teraz.

***

    'Godzina 19.50, jestem punktualnie.'- pomyślał. Szybko opuścił wcześniej zaparkowany samochód i spojrzał dokoła. Ze wszystkich stron otaczały go stare, rozpadające się konstrukcje, w których skład wchodziły głównie blokowiska i szare bary. Idealne otoczenie dla początkujących przestępców i miejscowych pijaków. Aż nazbyt dziwne, że ktokolwiek porządny mógłby obracać się w obliczu takich obrazów.
    Mimo wszystko nie narzekał. Starał się szukać pozytywów, chociaż tych nie było zbyt wiele. Teraz najważniejsze było znaleźć budynek, w którym znajdzie Lucy. Zżerała go ciekawość, kim jest polecona przez jego przyjaciela osoba. Bóg wie, na kogo trafi, co powie, uzna za słuszne. Miał coraz więcej wątpliwości, przy których determinacja, jaką na razie się wykazywał, malała. Krążył po zaśmieconych ulicach, oświetlanych przez nikłe światło ulicznych lamp. Jak głupi przypatrywał się kartce z adresem. Sprawa byłaby o wiele prostsza, gdyby nie pismo (a raczej hieroglify) Marco. Wreszcie natrafił na budynek, który teoretycznie powinien być tym właściwym. Oczywiście aby nie było tak łatwo, tuż obok drzwi zastał go domofon, cały przepełniony nazwiskami. -Cudownie. Po prostu świetnie.- Zrezygnowany już miał zamiar się wycofać, w końcu nie bez podstaw, miał do tego liczne powody. Tymczasem odpowiedź kryła się gdzie indziej. A uściślając- w telefonie. Gdy przymierzał się już do odejścia i poddania się, do jego uszu dotarł odgłos komórki. Wyciągnął ją z obszernych kieszeni. Co dziwne, nawet nie wysilił się aby odebrać, a z jego wnętrza automatycznie wydobył się kobiecy głos:

GŁOS: Nic nie naciskaj. Wejdź piwnicą, wejście jest po lewej stronie.
LEÓN: Halo? Kto mówi? Do jakiej piwnicy?
G: Za dużo gadasz. Po prostu to zrób.
L: No... dobrze.

    Faktycznie. Lewy bok budynku zdobiły małe, aczkolwiek dobrze widoczne drzwiczki. Jakim cudem nagle się tam znalazły- nie wiadomo. Nie zastanawiając się długo podszedł do nich i jednym mocnym ruchem, ot tak, zostały wyważone. Mógł oczywiście je otworzyć po ludzku, ale coś podkusiło go do czynu, który pokaże w jako taki sposób jego dominację.
    Telefon nadal miał przewagę. On tu rozkładał karty. Nakładał zagadkę na zagadkę. Kiedy był najbardziej potrzebny, zamilkł. Cisza, totalna cisza. Słychać tylko głosy ulicy i krzątające się gdzieniegdzie myszy. Ale w tym wszystkim brakowało tylko dźwięku dzwonka, który w magiczny sposób doradziłby mu, gdzie ma iść. -Noo, może teraz jakiś esemes?- powiedział sam do siebie. W rzeczywistości jednak nie był sam. Jego teoretycznie ciche słowa powędrowały wraz z małą ilością tlenu do innych uszu.
    Poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się. Nikogo nie było. Przelotnie mierzył wzrokiem każdy zakamarek. Coś przybiło jego wzrok. Zza ceglanego stosu wystawała głowa starego pluszaka, którego pewnie pozostawiono tutaj dawno temu. Wziął go do rąk. Przypatrywał mu się. Zauważył coś w jego oczach. W normalnym wypadku byłyby to czarne koraliki, ale teraz... teraz to była zamontowana kamera. -Tak się bawimy, co?- Powiedział zdenerwowany. Rzucił zabawkę w drugi kąt i ponownie zmienił swoje umiejscowienie obracając się o 180 stopni. Ujrzał sylwetkę. W świetle przenikającym przez okno widoczny był tylko zarys jej ukształtowania. Zaczęła się do niego przybliżać. Teraz spokojnie mógł stwierdzić, że to kobieta. Dzieliło ich już tylko pół metra. Doskonale widział już jej twarz, oczy, włosy, ubranie... wszystko.


-León Verdas, jak podejrzewam?- zapytała. Głos miała ciepły, ale zarazem bardzo intrygujący. To był ten głos. Głos z telefonu. -Po co te wszystkie gierki, te podchody?- Syknął. Spojrzała się na niego wymownie. -Z tego co mi wiadomo, chcesz ją znaleźć. Jesteś już mi winny za drzwi, więc lepiej chodź.- stwierdziła. Kierowała się wąskim przejściem pomiędzy rozpadającą się ścianą, a poustawianymi w wielkie kupy starymi meblami. Dziwne, wcześniej tego nie widział. Szedł za nią krok w krok. W końcu wydostali się z niezwykle ciasnej przestrzeni. Znalazł się nagle w czterech ścianach. O ile nie przeszedłby wcześniej przez piwnicę, śmiało stwierdziłby, że to pospolity, akademicki pokój. 
    Pomimo niektórych udogodnień, takich jak rozbudowany sprzęt komputerowy, nie wyróżniał się niczym. Niezbyt wytrzymała podłoga pokryta zszarzałą wykładziną doskonale odzwierciedlała całość. Ściany pokryte były masowo plakatami różnych zespołów rockowych. Gdyby tak przymknąć oko na niektóre sprawy, stan pokoju można by uznać za znośny.
-Będziesz się tak rozglądał, czy powiesz mi czego chcesz?- wyrwała go z przemyśleń. Przymierzał się do rozpoczęcia opowiastki od deski do deski, ale dziewczyna skarciła na to wzrokiem. Streścił więc szybko zaistniałą sytuację, kończąc ''i dlatego chciałbym, abyś...''. 
    Spojrzała na niego swym przenikliwym wzrokiem. Jej oczy pełne były tajemnic, ale także lekkiego stylu bycia. Zatapiał się w jej pięknych ślepiach jak w narkotyk. -Co się tak gapisz?- zauważyła. Widocznie nie lubiła być obserwowana, zazwyczaj to ona wcielała się w rolę szpiega. -Nie wiem, czy mogę ci pomóc- przerwała chwilową ciszę -To jest cholernie ciężka sprawa. Z takimi idzie się na policję, nie do mnie. Nie jestem od tego.
    Zatkało go. Jego ostatnia deska ratunku okazała się porażką. Wszyscy uważają, że jego narzeczona jest martwa. Najprawdopodobniej mają rację. A ona nie raczy się nawet przyłożyć do tej sprawy. Świetnie. -Trudno. Wiesz, naprawdę mi cię żal. Słyszałem, że lubisz wyzwania, ale widocznie się przesłyszałem.- Te słowa zrobiły na niej wrażenie. W jego głosie było tyle obelg, chociaż jednocześnie nie wypowiedział żadnej z nich. A mógł. Gdyby je wypowiedział, byłby zwykłym dupkiem, którego by zignorowała. Ale on miał w sobie ten rodzaj spokoju, który doprowadzał rozmówcę do szału. Milczał, lecz cisza była gorsza niż tortury. Poczuła się mała, dlatego że nie może, pfu: nie chce mu pomóc. Dotarło do niej, że jest taka jak inni. Że jest po prostu słaba. Być może to ją podkusiło do nieprzemyślanych słów.
-Zgadzam się. Przyjdź jutro, o dwunastej. Dwunastej w nocy. No chyba, że śpisz...
- Ostatnio nie sypiam.-przerwał jej.
-Świetnie. Ja też nie.

------------------------------------------------------------------------------


Bum! Jest nowy rozdział :D 80% napisałam w jeden dzień, a później kompletnie nie miałam pomysłu jak dobrnąć do końca. Rozdział znośny, ale przynajmniej trochę dłuższy. Komu się wyświetliła czcionka w liście, temu się wyświetliła, nie mam na to wpływu. Przymierzam się do zmiany szablonu... ten mi się już po prostu nie podoba. Mam już nagłówek, tło... a reszta jest w trakcie. No nic. Dokończyłam czytać Igrzyska, więc będę miała więcej czasu na pisanie. No, o ile będzie mi się chciało. Może. Pożyjemy, zobaczymy. Pozdrawiam ;*