*Rozdział X*- Sen to tylko strata czasu.

    -Szefie, potrzeba czegoś panu?- rzekł do niego jeden z ''pracowników''. Nie był dla niego nikim szczególnym, po prostu kolejnym, nie wartym uwagi gangsterem szukającym jakiegoś zajęcia. Zmierzył go wzrokiem. Łysy, dobrze zbudowany, z typowymi tatuażami. Tak jak wcześniej stwierdził- nikt godny uwagi.
    -Spokoju. Potrzebuje świętego spokoju.- burknął. Widząc jego niezadowolenie pospiesznie zniknął mu z oczu. Nie warto było dyskutować z człowiekiem, który z pomocą zaledwie kilku swoich przyjaciół, mógł wywołać prawdziwą rebelię.
    Nigdy nie był autorytetem, i nie zamierzał nim w ogóle zostać. Ale w swoim otoczeniu wzbudzał strach, z którym wiązał się też respekt. Pod ręką miał całe mnóstwo sojuszników, którzy z łatwością unicestwiłyby każdą przeszkodę, wroga, lub wszystko na czym tej kuli u nogi zależało. Osobom, które mu zakłóciły plany nie zostawało ostatecznie nic.
    W okolicy każdy znał jego przydomek: Morte.
    Jego twarz pokrywały tu i ówdzie kosmyki włosów w odcieniu kasztanowym. Sięgały mu do połowy twarzy, zaś kołtuny na jego głowie świadczyły o tym, że żaden grzebień od dawna po nich nie przejechał. Niezadbana była również reszta jego wyglądu: matowa skóra, która pożółkła wyraźnie od dymu papierosowego unoszącego się w pomieszczeniu, kompletnie zniszczone ubrania, a także ślady po strzykawkach. Całość sprawiała, że wyglądał jak bezdomny. W rzeczywistości miał mnóstwo pieniędzy, lecz leżały zawsze bezużytecznie.
    I właśnie teraz, kiedy za sprawą jego najlepszego gangstera wzbogaci się jeszcze bardziej, w końcu będzie mógł spokojnie wrócić o Portugalii, kraju, w którym jego interes ma szansę wzbić się ponad zwykłe rozboje i kradzieże. Życie wśród bogactw, w otoczeniu imitacji ludzi robiących dla niego wszystko. Piękna wizja, w dodatku niemalże bliska spełnienia.
    Rozmyślając się ze swojej poprzedniej decyzji, znów przywołał mężczyznę z tatuażem. Karcąc go wzrokiem powiedział ledwo słyszalnie:
    -Czy wiesz coś już o Diego? Kontaktował się już z kimś?
    -Nie, szefie. Ale słyszałem, jak Juan z nim rozmawia.- odpowiedział. Morte przyklasnął w dłonie i potarł nimi, jakby knuł w swojej nieobliczalnej głowie kolejny plan.
    -W takim razie- syknął- przyprowadź go tu do mnie.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Pracownik odwrócił się na pięcie i jak z torpedy wyszedł poza zadymiony pokój. Była to nie lada ulga, ponieważ zaduch panujący w tamtym miejscu jest potworny. Rzecz jasna, nie dla osób, które do takowego się przyzwyczaiły.
    W niecałe pięć minut później w drzwiach stanął wysoki blondyn, z cwanym grymasem przyczepionym do ust. Nie był spięty, co lepsze czuł się jak u siebie. Przeszedł swobodnym krokiem, i usiadł rozłożyście na fotelu rozkładając nogi. Widząc na biurku paczkę papierosów bez konsekwencji sięgnął po jednego i zapalił. Zaciągnął się mocno i stopniowo wypuszczał dym z organizmu. Gdy pozbył się go częściowo, wreszcie zaczął:
    -A więc, szefie... Po cóż mnie wezwałeś? Czy moja praca nie jest... dostatecznie dobra?- ponownie zasięgnął po nikotynowy azyl, chwilę później wręcz nie wyjmował go spomiędzy warg.
    -Juan, Juan- zaśmiał się z ironią- powiedz mi, ile u mnie pracujesz, hę?
    -Będzie jakieś cztery lata- stwierdził, ciągle popalając.
    -Cztery lata...- powtórzył cicho- Tak więc, Juan... czy nie uważasz, że w tym brudnym biznesie, aby zawrzeć sprawiedliwy sojusz potrzeba... nieco...
    -Cierpliwości? Wytrzymałości? Akceptacji w związku z czyjąś upierdliwością?- zauważył.
    -Owszem, to również. Ale czy nie uważasz, że do tej roboty potrzebna jest też szczerość i bynajmniej ta jedna dwunasta inteligencji?- zapytał.
    -Być może- mruknął ze zniecierpliwieniem.
    -Być może, oczywiście. Więc skoro szczerość jest taka ważna, to dlaczego nie mówisz mi wszystkiego, co? Masz przede mną jakieś tajemnice, Juan?
    -Nie, szefie.
    -Czyżby? Nie okłamujesz mnie, tak?
    -Nie, nie okłamuję.
    -Ty głupcze- wyszeptał- kłamiesz w żywe oczy. Mów natychmiast, co wiesz, bo inaczej marny twój los.- był niemalże bliski wrzasku, i chociaż bardzo kusiło go, aby to zrobić, to uznał, że szept będzie o wiele bardziej przerażający. Bardzo dobrze to wywnioskował, gdyż oczy Juana momentalnie nabrały blasku przenikliwych obaw.
    -Nie wiem, co konkretnie miałbym mówić.
    -Nie wiesz co masz mówić? NIE WIESZ CO MASZ MÓWIĆ!?- tym razem jego złość osiągnęła sam szczyt, do czego przyczyniło się także między innymi wpływ długotrwałego głodu narkotykowego. Tylko na nie wydawał pieniądze. Stanowiły nieodłączną część jego biznesu i życia. Bronił się przekonaniem, że nic, co nie zostało przetestowane nie powinno zostać sprzedane.
    Uderzył z całą krzepą w szklany stół, tak, że natychmiast rozbił się na tysiące kawałków, raniąc przy tym głęboko dłonie jego i Juana. Ten skierował do niego całą masę niezbyt miłych przekleństw, które miały swoje dno w wypuszczeniu z dłoni papierosa.
    -Gadaj natychmiast. I nie mów, że nie wiesz o co chodzi.- ciągnął dalej.
    -Mhm... Diego się ze mną wczoraj kontaktował.- odpowiedział wycierając krew o rozdarte częściowo jeansy.
    -No proszę, wystarczyło lekko naprowadzić i już śpiewa jak kanarek. Może jeszcze będą z ciebie ludzie... No, kontynuuj.
    -Mówił coś, że towar który wiezie jest lepszy niż pan podejrzewa.
    -Oh, cóż za zaskoczenie.- powiedział z zadowoleniem.- Coś jeszcze? Jakieś konkrety?
    -Tylko tyle, że dojedzie niebawem do Rosario. Więcej nic.
    -Więcej nic... Załóżmy, że ci ufam. Jesteś wolny.
Kiedy Juan znajdował się tuż przy wyjściu, nagle coś sobie przypomniał.
    -Ah, zapomniałbym! Opatrz sobie ręce. W tej melinie nie trudno o zakażenie, a tak się składa, że jeszcze będziesz mi potrzebny.

***

    Nastała noc. Piękna, a zarazem mroczna i kryjąca wiele tajemnic powłoka, przypominająca aksamitną pościel pokrytą drobnymi, świecącymi własnym blaskiem punkcikami. A w każdym z tych punkcików kryje się jedna z milionów malutkich duszyczek, która swą poświatą wskazuje nam drogę, tę dobrą drogę.
    Jednak nie każdy potrafi nią kroczyć. Pod osłoną dnia wszystkie świetliste istotki chcąc nie chcąc znikają, a wraz z nimi każdy znak naprowadzający. Jednak one tam są, mimo iż niewidoczne. Bacznie obserwują nasze poczynania, cieszą się z dobra, smucą ze zła, które rozprzestrzeniamy.
    Oślepieni kiepskim wpływem społeczeństwa, tragediami, wojnami, coraz szerszą nienawiścią ignorujemy wszystkie nocne myśli. Odwlekamy postanowienia. Gdy nadejdzie dzień zapominamy o cudownych duszach. Zapominamy o ich pięknym wpływie. Zapominamy nawet o patrzeniu w niebo.
    Ludzie tak rzadko patrzą tam, na górę.
    Tej nocy nie spała. Bała się, że rano nie będzie mogła się upajać niezwykłym widokiem gwiazd, które tak dobrze na nią działały. Koiły i uspokajały cały gniew, który w sobie gromadziła za dnia. Codziennie bagatelizowała sen. Nie chciała się obudzić ze świadomością, że już ich tam nie będzie.
    Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Diego. Usiadł przy niej, prawdopodobnie zaniepokojony tym, że jeszcze nie śpi. Zdawał sobie sprawę, że od paru lat nie potrafi spokojnie zasnąć. Sam miał z tym problemy, jednak ona była młodsza, nie wszystko rozumiała, nie radziła sobie z przeszkodami tak jak on.
    -Powinnaś się położyć. Sen dobrze ci zrobi.- zauważył.
    -Nie potrzebuje go. Jest dobrze tak, jak jest tu i teraz.- odpowiedziała bez zastanowienia.
    -Mamroczesz. Każdy potrzebuje czasem się przekimać.
    -Ja nie.
    -Oczywiście. Ty jedna stanowisz wyjątek. A tak na serio, zmykaj do auta.
    -Ale tam jest niewygodnie!- oburzyła się.
    -Czyżby? Więc lepiej sterczeć na zewnątrz, co? Mo, wiem kiedy kłamiesz. Mów co ci leży na sercu.- nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny rozgryzł jej myśli. Od samego początku miał ten dar, że zawsze wiedział kiedy jest smutna. I jeszcze nigdy się mylił. Brat idealny.
    -Oh, no bo... ja się boję.- szepnęła.
    -Boisz się? Czego?
    -Że jak pójdę spać, to rano znów zacznę robić rzeczy, których będę się wstydzić.- powiedziała równie cicho- ale ja nie chcę się wstydzić, tego jak żyję. Ja tak nie chcę...
    Bolało ją to, że za każdym razem, gdy słońce wschodzi, zaczyna się kolejny dzień jej piekielnego życia. Musi robić rzeczy, których nienawidzi, i wszystko po to, aby wreszcie móc wrócić. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, którą momentalnie wytarła. Pragnęła być twarda, przynajmniej przy swoim bracie.
    -Wiem Mo. Ja też tego nie chcę...- odpowiedział i objął ją ramieniem.
    -Diego...- zaczęła.
    -Tak, Mo?
    -Czy to się kiedyś skończy?- zapytała bez nadziei w oczach. Chciał ją okłamać. Pragnął wykrzyczeć z radością na twarzy, całemu światu, że owszem, niedługo będą szczęśliwi, radośnie krocząc przez życie zwalczą każdą przeciwność losu, razem, jako rodzeństwo. Tymczasem przez gardło nie przeszło mu nawet zwykłe „tak”. Utknęło gdzieś pomiędzy strunami i zawróciło w czarną dziurę.
    -N-nie wiem.- wybełkotał z trudem.
    -Tak myślałam- burknęła pochmurno.
    Do głowy wpadła mu pewna myśl. Nie obchodziło go już teraz zaciągnięcie siostry z powrotem do samochodu, żeby nic co przybyło z lasu jej nie zjadło. Raczej przewidział, że nie da się jej namówić. Pragnął teraz po prostu jej towarzyszyć.
    -Wiesz co? Nie wracajmy do auta. Jesteśmy na kompletnym odludziu, nikt go nie ukradnie. A ONA też sobie poradzi, jest zamknięta. Wezmę śpiwory z mojej torby i pogapimy się na niebo, dobrze?
    Skinęła głową porozumiewawczo. Kiedy zasiedli razem na wygodnych śpiworach, właściwie niczego jej już nie brakowało. Patrzyli beztrosko w niebo i rozmawiali, czego nie robili już od bardzo, bardzo dawna. Nie interesowało ich nic, poza tym, że mogli razem spędzić czas nie martwiąc się o to, co będzie jutro. Jaka będzie przyszłość, i przed jakim obliczem będą musieli stanąć.
    Opowiadali sobie różne sytuacje z życia. Wspominali dzieciństwo. Nie okazało się to dobrym pomysłem, ponieważ oboje doznali trudnej sztuki rozstania z rodzicami. Zeszłe lata były dla nich bardzo bolesne, bo jak się okazało jedyna bliska im osoba znajduje się dziesięć tysięcy kilometrów stąd. To prawie drugi koniec świata.
    -Wczoraj dzwoniłem do Juana.- wyznał znienacka.
    -I co? Załatwi nam bilety? Wrócimy do domu?
    -Wiesz, że to nie takie proste. Najpierw musimy ją dostarczyć Szefowi.
    -Obiecałeś, że niedługo wrócimy do domu...
    -Obiecałem, i nadal trzymam się tych słów. Ale znasz zasady: Najpierw towar, później nagroda.
    -Jasne. Ale wiesz, że jestem niecierpliwa.
    -Zdążyłem zauważyć. Wielokrotnie- przewrócił oczami. Oboje bardzo długo milczeli. Obserwowali gwiazdy, więc cisza nie była dokuczliwa. Była wręcz obowiązkowa. W myślach powtarzali nazwy układów gwiezdnych, jakie znali. Bardzo dobrze orientowali się w tych sprawach. Warunki dzisiaj wyjątkowo temu sprzyjały.
    -Życie jest ciężkie- westchnęła.
    -Życie nie jest ciężkie- zaprzeczył- to ludzie są uciążliwi.
    Odwrócił głowę, zawinął się w śpiwór i zmęczony blaskiem gwiazd usnął momentalnie. Dziewczyna postanowiła pójść za jego przykładem, jednak nie spała. Zamknęła oczy i myślała. O małych duszyczkach żyjących w gwiazdach. O tym, że boi się zasnąć. I w końcu o tym, że wróci do domu. Do bezpiecznego, ciepłego domu, w którym jest mama... I Diego... I Puszek też będzie...
    Zasnęła. Po raz pierwszy, od bardzo, bardzo dawna.

--------------------------------------------------------------------
    Nowa postać- Juan (pewnie wszyscy myśleli, że Szef, ale stwierdziłam, że nie będzie miał jakiegoś specjalnego wpływu na fabułę, jest on raczej wątkiem pobocznym). W zakładce "bohaterowie" znajdziecie jego sylwetkę. Jest tam także Sue, jednak jej opis pojawi się wraz z pojawieniem w opowiadaniu (chyba logiczne, no nie???). Chyba usunę z ogłoszeń przewidywaną datę publikacji, bo zauważyłam, że niespecjalnie się trzymam tego systemu.
    Druga sprawa- serdecznie wszystkim dziękuję za nominacje do LBA, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Cieszę się, że moja praca jest w jako taki sposób doceniana. Mimo to nie będę dodawać na razie odpowiedzi, gdyż ostatnio już to robiłam, a przy zbędnej ilości postów zrobi się tragiczny miszmasz. Może kiedyś :) 
    A na koniec wyzwanie- największą liczbą komentarzy jaką udało mi się dotychczas odnotować jest 8. Tym razem liczę na okrągłe 10, jako że to sumka adekwatna do ilości rozdziałów. I mniej więcej kiedy taka pojawi się pod postem, zacznę pisać. Pozdrawiam!