*Rozdział IX* Prawdziwe życie toczy się poza wygodnym miastem.


4 nieodebrane połączenia od: Francesca

    -Dziwne... -mruknął. Bardzo się zdziwił, ponieważ Włoszka nigdy nie nadużywała połączeń. Zawsze gdy znajdował się w jej towarzystwie i dzwonił kilka razy do Violetty, prawiła mu kazanie o stracie czasu i pieniędzy. Trzymała się tej zasady bardzo kurczowo, jak zresztą każdej innej, którą sobie wpoiła. Leónowi mocno to imponowało: jej cierpliwość i trwałość słowa. Ale nawet ona, osoba której zawsze mógł zaufać, miała granice swojej wytrzymałości.
    Dotarło do niego, że skoro kobieta o takim usposobieniu była w stanie zadzwonić do niego cztery razy, to sprawa w której chciała się zwrócić, jest zapewne ogromnie istotna. I chociaż z jednej strony bardzo kusiło go, by do niej zadzwonić, to w końcu za 15 minut miał być pod kamienicą Lucy, a ona... bardzo nie lubiła spóźnień. Nawet tych pięciominutowych. Dzwoniąc do Franceski tylko naraziłby się na jej złość. Nie chciał tego. Zależało mu na sprawie, a praca z „tajemniczooką” sprawiała mu jakąś dziwną satysfakcję, że może coś zdziałać; że może więcej. Mógł się nareszcie wykazać. I za żadne skarby nie chciał tego zniszczyć.
    Kiedy indziej Fran... kiedy indziej...
    Odrzucił telefon. Za chwilę znów miał ruszyć w dalszą drogę.
    Tym razem obeszło się bez opóźnień, mało tego- dotarł wcześniej. W głębi duszy szczerze pragnął, aby zza rogu wyszła Lucy. Ale nie wychodziła.
    I pewnie nie wyjdzie ani teraz, ani do ostatniej sekundy. Jak się spóźniasz, to jest źle, a jak jesteś wcześniej... to też jest źle. Mogłeś zadzwonić do Fran, León głupku.
    Niezbyt przypadła mu do gustu myśl, że będzie musiał na nią czekać. I to w tym miejscu. Kipiącym biedą i czymś w rodzaju wewnętrznego smrodu. Takiego, który odstrasza wszystkich z zewnątrz, tych ''lepszych''. Na podobnej zasadzie ludzie oceniają ludzi. Posiadają niechęć do osób, które wyglądają na złe. Bo w ich domniemaniu właśnie takie są. Puste i bezduszne. Wydzielają im przyszłość, ponieważ uważają, że wiedzą o nich wszystko. Na przykład ta rozkoszna dziewczynka, z różowymi wstążkami wplecionymi w kucyki, kiedyś będzie narkomanką. Zrobi wszystko, żeby się naćpać.
    Czy tak musi się dziać? Nie, oczywiście, że nie. Ale kształtując się na opinii innych nie będzie widziała innej drogi. Stwierdzi, że mieli rację. I faktycznie w końcu się stoczy. Nie zostanie już lekarzem, którym chciała być jako dziecko. Tylko ćpunką. Stanie się osobą, za którą uważali ją inni.
    Spotkał się z dziwnym uczuciem. Siedział w samochodzie sam, mimo to zza szyby spoglądało na niego setki zmęczonych spojrzeń. Czuł na sobie wzrok ludzi (jeszcze dzieci) przechodzących obok. Nie dziwił im się. Siedział w świeżo odnowionym aucie jak ostatni szpaner. ''Odpoczywał'', podczas gdy trzynastoletni chłopcy właśnie rozpoczynali swoją karierę w świecie przestępczości.
    To było dołujące. Widział w oddali jak może piętnastoletnia dziewczyna kradnie staruszce torebkę. Bez jakiejkolwiek oznaki skruchy. Wszystko po to, aby mieć na chleb. Aby w jakiś tam sposób funkcjonować. Typowe jak na te okolice, a jednak straszne.
    Kto by pomyślał, że zaledwie 30 kilometrów od wygodnego Buenos Aires ludzie walczą o pozycję. O lepsze życie. Tak właśnie wygląda ta druga, nieco mroczna codzienność Argentyny...
    Nagle usłyszał pukanie w okno. Lucy. Otworzył jej drzwi, zdając sobie sprawę, że wcześniej je zamknął. Tak dla bezpieczeństwa. Nie wiadomo ile tam stała, podczas gdy on myślał. Szykował się kolejny wykład o czasie...
    - Znowu to zrobiłeś- powiedziała.
    - Co takiego?
    - Myślałeś. A raczej odpłynąłeś... Nie wiem jak to nazwać. Tak jakby ta fizyczna część ciebie umarła, podczas gdy twój umysł pracował na poczwórnych obrotach.
    - Taa, coś w tym guście. Ostatnio często mi się zdarza... Mam do ciebie pytanie...
    - Jakie?
    - Dlaczego zamieszkałaś akurat tutaj? Trochę tu straszy.- zauważył. Spojrzał na nią raz, drugi. Zastanawiała się. Ale nie tak jak zwykły człowiek. Ona myślała dokładnie tak samo, jak on kilka minut temu. Cofała się w przeszłości. Wyciągała wnioski. W końcu rzekła:
    - Kiedyś ci powiem. Straciliśmy za dużo czasu. Jedź już.
Na jego twarzy pojawiła się nutka zawiedzenia. Bardzo chciał wiedzieć, co takiego kryje się w tym miejscu, że przyciągnęło do siebie tak inteligentną osobę. Z drugiej strony ich współpraca nie polegała na zwierzeniach. Tak naprawdę dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że jeszcze nie przyszedł na nie czas.
    Kobiety...

***


    -Diego...- zaczęła. Monotonna cisza powoli zaczynała ją już męczyć. Nie znosiła takich sytuacji, kiedy musiała milczeć. A zwłaszcza gdy obok był jej brat, któremu mówiła wszystko. Nawet jeśli nie słuchał. Wręcz kochała dręczyć go ciągłymi pytaniami, docinkami i bezsensownymi stwierdzeniami godnymi rozkapryszonego dziecka. Spojrzał na nią od niechcenia i rzucił:
    -Tak, Monico?
    Niedobrze. Nazwał ją Monicą. Nienawidziła, kiedy mówił do niej pełnym imieniem, a robił to wówczas, gdy sytuacja między nimi była bardzo napięta. Zagryzła wargi. Kolejny raz przez swoją nieustępliwość doprowadziła do sytuacji, w której on osiągnął skraj swojej cierpliwości.
    -Ja... słuchaj, przepraszam. Pogódźmy się, okej? No nie wiem... powiedz coś, dłużej tak nie wytrzymam, no błaaa...
    -Otwórz walizkę- przerwał jej.
    -Co?- powiedziała niepewnie. Nie dlatego, że nie wiedziała co zrobić, tylko raczej ze względu na to, że rzadko słuchała.
    - Otwórz walizkę- powtórzył. Dziewczyna posłusznie chwyciła za zamek i pociągnęła nim do końca torby.
    -Widzisz coś szczególnego?- zapytał niecierpliwie.
    -No cóż... jest parę moich rzeczy, ubrania...
    -Wciąż tam jest ta kupa sierści i pazury?
    -To jest PUSZEK!- zaprotestowała dziewczyna.
    -No to nie mamy o czym mówić.- zakończył stanowczo. Parsknęła arogancko i odwróciła się obrażona do szyby. Założyła na siebie ręce, by dać Diego wyraźnie do zrozumienia, że szybko się nie odezwie. Chociaż tak naprawdę bardzo chciała mu coś powiedzieć. Na myśl przychodziła jej cała fala różnych słów, które nie miały najmniejszego sensu. Po prostu chciała je z siebie wydobyć. Wiedziała, że jeden jej potok słów przerodzi się w drugi, aż w końcu dotrą tam gdzie powinni.
    Przyszło jej na myśl, że w sumie nawet nie wie, gdzie jadą. Nie zna trasy, ale może to dobrze, bo nigdy nie była zbyt dobra z geografii. No i z matematyki. I z całej reszty przedmiotów ścisłych... i nie tylko. Natomiast wiedziała, że chce chociaż wiedzieć gdzie teraz jadą. To by ja znacznie uspokoiło.
    -Diego...
    -Tak, Monico?- Znowu ta Monica. Poprzysięgła sobie, że jeśli jeszcze raz tak ją nazwie, to nie powstrzyma się od rękoczynu.
    -Gdzie my tak właściwie jedziemy?
    -Do zoo.- odparł spokojnie.
    -Jak to do zoo?! Już ci mówiłam! Puszek nigdzie nie idzie! A zwłaszcza do zoo!- wykrzyczała z oburzeniem.
    -Co? Ah, nie, spokojnie. Puszek jest całkiem... fajny. Dogadamy się. Ale mam jeszcze w samochodzie rozwydrzoną małpę z ADHD, która wymaga pobytu w odosobnieniu. I to jak najszybciej.
    Początkowo nie zdawała sobie sprawy, że mówi o niej. Małpa? W ich samochodzie? Jak? Gdzie? Nigdzie nie widziała żadnej małpy... oh. W samochodzie nie ma żadnej małpy. Co ewentualnie ona. Na swoją obronę znalazła tylko słabą ripostę. Pospolite w tym wieku.
    -Oh, nie martw się Diego. Przecież się szczepiłeś.
    -Ty też, Monico- odgryzł się raz jeszcze.
    -Aaaghh! Skończ z tą Monicą, dobra!?- jęknęła tragicznie. Zauważając, że doprowadził ją wręcz na granicę między zwykłą rodzinną dokuczliwością, a prawdziwym wielopokoleniowym sporem, stwierdził, że odpuści sobie na razie docinki. Jednak już po chwili dodał:
    -Dobrze Monico.
    Grubo tego pożałował, ponieważ już po chwili poczuł na swojej głowie jej pięść. Musiał przyznać- zabolało. Nie spodziewał się, że tak drobna osóbka jak Mo, może mieć tak silne ręce. Usłyszał jej chichot. Nie wiedzieć czemu, on również zaczął się wtedy śmiać. Napięcie, które między nimi panowało powoli się rozluźniało.

***
 
    Usłyszała ich śmiechy. Szydercze odgłosy, które krok po kroku robiły z niej furiatkę. Doprowadzały do szału. Na każdym kroku sprawiały, że coraz bardziej ich nie trawiła. Mało powiedziane- nienawidziła. Nie znosiła, nie cierpiała, gardziła, czuła ogromną niechęć. Oto co dzieje się z ludźmi odizolowanymi od wszelkich uczuć ze strony innych.
    Miała to nieznaczne szczęście, że za każdym razem kiedy ją przywiązywano, żadne z porywaczy nie zwracało większej uwagi na szczegóły, jakimi były niestabilność przedmiotów do tego przeznaczonych, czy kiepskiej techniki. Biorąc pod uwagę, że już nieraz podpatrywała sposoby chłopaka, bardzo szybko nauczyła się je rozwiązywać. A wręcz błyskawicznie.
    Przez myśl przeszła jej ucieczka. Zbliżyła się do drzwi raz, czy drugi. Jednak za każdym tym razem tchórzyła. Kaskaderskie wyczyny nie były dla niej. Mogła tylko siedzieć cicho i czekać aż któreś z nich otworzy drzwi... o tak, wtedy ucieknie. Nie przepuści takiej okazji. Wyciśnie z siebie wszystko, nie dogonią jej, choćby w ogóle podjęli się pościgu. Po prostu postanowiła, że nie zmarnuje kolejnej okazji do ucieczki.
    Było strasznie ciemno. Poruszanie się po ciemku w tak ciasnej przestrzeni jest rzeczą wręcz niemożliwą. W środku rozstawione zostały skrzynki, prawdopodobnie z prowiantem. Chciała do nich zajrzeć, w końcu może znalazłaby coś przydatnego. W tej samej chwili przypomniała sobie o dzienniku, który cudem udało jej się przemycić pod koszulką. Robiła to wiele razy w dzieciństwie, podkradając słodycze. Ale pamiętnik był naprawdę sporych rozmiarów. Kiedy przechodziła obok dziewczyny, miała pewność, że go zauważyła. Przez chwilę lub dwie patrzyła na nią podejrzliwie, tak, że aż przeszły po niej ciarki. Obleciał ją strach. Zrządzeniem losu okazał się głos chłopaka, który odwrócił uwagę blondynki. Niby czysty przypadek, a jednak zbawienny.
    Wyjęła go i zaczęła przewracać żywo kartkami. Starała się wychwycić najmniejsze chociażby światło, które mogłoby umożliwić jej rozpoznawanie poszczególnych wyrazów. Plandeka była zbyt szczelna. Nie przepuszczała ni jednego promyka.
    Przy którymś z zakrętów poczuła, że coś osuwa się z jednej strony posadzki na drugą. Z dźwięku wywnioskowała, że nie był to przedmiot jakoś specjalnie ciężki, więc na pewno nie skrzynka. Turlał się, toteż musiał mieć okrągły kształt, bądź chociaż jakiś element. Przybliżyła się do miejsca, z którego ten odgłos dochodził. Nastąpił kolejny skręt. Idealnie wyczuła moment, w którym rzecz przybliżyła się do niej, i chwyciła ją mocno. Uchwyt z gumową otoczką wskazywałby zazwyczaj na jakąś zabawkę, lub w najrzadszym wypadku broń. Szybko odrzuciła te pomysły, gdyż przenosząc dotyk trochę wyżej poczuła okurzone szkło.
    Jakaś lampa?... nie, nie... to chyba... chyba latarka.
    Nie miała już żadnych wątpliwości, kiedy odnalazła przycisk. Co prawda światło, które dawała latarka nie było zbyt wyraziste, ale zdecydowanie wystarczało. Ponownie uchwyciła "książkę", jednocześnie w drugiej ręce trzymając latarkę. Skromne oświetlenie padło na jedną stronę, co jak już zdążyła zauważyć oznaczało, że mogła spodziewać się może dwóch-trzech wpisów, zważywszy na to, że nie były one zbyt długie. Tym razem naliczyła ich pięć, bardzo krótkich, jednak dość treściwych.

Wtorek
Drogi Pamiętniku! Nie, to głupio brzmi. Taty nadal nie ma. Mama mówi, że gdzieś wyjechał, bo jest artystą, czy coś. W telewizji leci jakiś nowy program muzyczny. Nazywa się Youmix, czy jakoś tak. Diego go ogląda. Naprawdę nie rozumiem fenomenu tego programu.

       MO
Środa
Taty nadal nie ma. Dzisiaj wystawili oceny na pierwszy semestr. Mam (jak na razie) trzy zagrożenia. Kicha. Ale niezbyt mnie to obchodzi. Jak tylko tata przyjedzie, to poproszę go o zmianę szkoły. W tej i tak mi się nie podobało. Mama wczoraj płakała. Nie wiem o co chodzi, ale się dowiem.
MO
Czwartek
Taty nadal nie ma. Diego jest na niego zły, mama nie kryje się już z płaczem. Dziwnie się zachowują. Tak jakby coś przede mną kryli. Może mi się wydaje. Oglądałam dzisiaj odcinek tego całego programu. Śpiewała jakaś Violetta. Bardzo ładnie śpiewała. Tak delikatnie.
MO
Piątek
Taty nadal nie ma. Powoli zaczynam się martwić. Mama poprosiła mnie na rozmowę. Nazwała mnie Monicą, a ja tego nie cierpię. Ale byłam spokojna, bo zauważyłam, że mama jest smutna. Mówiła coś, że mnie kocha. Nic z tego nie rozumiem...
MO
Sobota

Taty wciąż nie ma. Za to przyszedł jakiś pan, mama się przeraziła (płakała jak nigdy dotąd). Oznakował wszystkie meble jakimiś naklejkami. Nawet telewizor. À propos telewizji, Diego mi wytłumaczył, że ta cała Violetta jest z wyższych sfer. Ubiera się lepiej, bo ją stać, ze śpiewaniem jest pewnie podobnie. 
MO

-------------------------------------------------------------------------
W KOŃCU. Tak, wiem. Dłuugo musieliście czekać, i to wszystko dlatego, że głupia ja nie mogłam się zebrać do napisania tego rozdziału xD Chyba wyszedł nieźle, no nie? No, może poza zakończeniem. Miało być troszkę inaczej. Teraz zabieram się do realizacji pewnych spraw. Szykują się nowe zakładki, nowy bohater zresztą też. Powiem tak- będzie miał ogromny wpływ na fabułę. I jeszcze małe wyjaśnienie- to, co jest napisane w ten sposób, oznacza myśli bohaterów. To już chyba wszystko... Pozdrawiam i do zobaczenia :D

*Rozdział VIII*- Kłótnia to najgorsze możliwe rozwiązanie.

    Nad jasnym słońcem powoli dominowała szara, pochmurna mogiła. Chowało się stopniowo za horyzontem, pozostawiając za sobą piękne ślady. Od zawsze uwielbiał patrzeć na jego zachody. Kiedy był małym chłopcem obserwował je z taką ciekawością, jakby stał przed nim mosiężny król z baśni. Takie widoki wzbudzały w nim sympatię.
    Patrzył znudzony na prostą drogę, którą jechał już dobre 2 godziny. Monotonność ścieżki, którą wybrał przyprawiała go o senność. Bardzo chciał zasnąć, ale wiedział, że wioząc ze sobą ukochaną siostrę i cel ich zlecenia, nie mógł sobie na ów drzemkę pozwolić. I chociaż było to tragicznie nużące, to patrzenie na otaczający go krajobraz (zza szyby, czy nie) było niezwykłe. A rzeczy niezwykłych w jego życiu nie było dużo.
    Miał marzenia. Perspektywy. Charakter, którym zachwyciłby niejednego pracodawcę. I talent, niesamowity talent. A skończył jak? Jako przestępca. Zły i bezduszny porywacz, złodziej. Znajomości też miał niemało, ale raczej nie posiadał powodów by się nimi chwalić. Wszyscy z jednego wora wyciągnięci.
   - Diego...- usłyszał głos swojej siostry.
   - Tak, Mo?
   - Zatrzymamy się gdzieś? No bo wiesz... Muszę za potrzebą...- powiedziała dyskretnie.
   - Naprawdę nie mogłaś się załatwić zanim wyjechaliśmy? Oooh Mo! Dlaczego zawsze mi to robisz?- zapytał zrezygnowany.
   -Bo jestem twoją kochaną siostrzyczką- stwierdziła z uśmiechem. Kiedy zatrzymał auto wysiadła z niego pospiesznie. Oddaliła się w stronę lasu i znikła w zaroślach.
    Czekał na nią niecierpliwie. Strasznie długo się wlokła. Nagle znikąd usłyszał cichy pomruk. Znał go dobrze, słyszał nie raz pierwszy. Doskonale zorientował się, że nie należy do zwierząt znajdujących się poza pojazdem. To był dźwięk charakterystyczny dla... kota. Ale skąd miałby się wziąć taki kudłacz w samochodzie?
    Znalazł miejsce, z którego dochodził tajemniczy dźwięk. Była to dość duża torba Mo. Rozsunął wolno zapięcie. Od razu przez dziurę wyjrzał uroczy pyszczek małego tygrysa. Widać było, że dopiero co się obudził.
    Od środka rozchodziła się w nim złość. Po raz kolejny go nie posłuchała, chociaż wyraźnie zaznaczył, że tygrys ZOSTAJE w Argentynie. Akurat zauważył, że jej drobna sylwetka wyłania się zza zielonego gąszczu. Nie obejdzie się bez awantury. Szczerze liczył na to, że tym razem nie będzie potrzeby do kłótni. Mylił się. Okropnie się mylił. I zdał sobie sprawę, że taka sytuacja zdarzy się jeszcze często.

***

    Wsiadła do samochodu i spojrzała się na torbę. Zdążyła spostrzec, że jej brat dowiedział się o przemycanym zwierzęciu. Poczuła głęboki zawód, bo nie potrafiła dopilnować tak prostej sprawy jaką jest zabezpieczenie torby przed bratem. Jednocześnie strach przysłaniał jej oczy. Zdawała sobie sprawę, że jej brat jest zdolny do wszystkiego. A za każdym jego czynem stała właśnie ona.
    - Możesz mi wyjaśnić, co ten farfocel tu robi?- krzyknął.
    - Nie dałeś mi wyboru...- starała się załagodzić. Jako de facto zarozumiała nastolatka, nie potrafiła jeszcze wyciągnąć usprawiedliwiających ją argumentów. Osłaniała się zazwyczaj prostymi zwrotami takimi jak ''bo tak'' lub ''bo nie dałeś mi wyboru''. Typowy tok myślenia.
    - Kpisz sobie ze mnie?! Jak ty to sobie wyobrażasz, co? A jak straż graniczna nas złapie? Co im powiesz, co?!
    - A co ty byś im powiedział, gdyby zauważyli, że mamy zakutą ofiarę z tyłu!?
    - Nie zauważyliby, bo to skończeni idioci! Naprawdę nie sądzisz, że jak zobaczą tę bestię z nami, to puszczą nas dalej!? - jego krzyk przemienił się teraz we wrzask. Gdyby byli na zewnątrz, ich kłótnia dotarłaby na pewno do samej stolicy. Monica milczała. Nie miała już żadnych sensownych odzywek. To co zrobiła było głupie. Nawet ona zaczęła to rozumieć. Przez nią całe ich zlecenie mogło legnąć w gruzach. Tylko dlatego, bo chciała mieć zwierzątko. Dość nietypowe na swój sposób, ale zawsze.
    Oboje zamilkli. Jechali z chmurnymi minami, w gniewnej atmosferze. Bolało ich to o tyle bardzo, że nienawidzili się kłócić. Byli dla siebie wszystkim, od zawsze i na zawsze. I teraz nagle doszło do ostrej wymiany zdań. To nie była już zwykła, rodzinna sprzeczka, tylko prawdziwa walka euforii.
    Wyrzuty sumienia- to właśnie czuli oboje.

***

    - Mówiłaś coś?- zapytał.
    - Tak. Mówię, że wiem gdzie go szukać- odparła.
    - Ale kogo? Tego pierwszego, czy tego dru...
    - Tego gorszego- przerwała mu. Skinął głową na znak, że zrozumiał. Jedna pewna wiadomość od kilku tygodni. W dwa dni dotarło do niego tyle informacji, o których od policji nie dowiedziałby się nigdy. No proszę, jednak Marco czasem jest do czegoś przydatny.
    - Dobrze.- powiedział po znacznej przerwie- I co w związku z tym?
    - Jedziemy tam- odparła.
    - Gdzie?
    - No cóż... Musisz mi uwierzyć na słowo, nie spodoba ci się.
    - Super- jęknął gburowato. Mało rzeczy podobało mu się ostatnio w jego życiu. Wieczna nuda. Wieczny stres. Ciągle nowe wspomnienia. I w dodatku uciążliwe spacery na policję, gdzie słuchał jedynie insynuacji zmęczonych policjantów (o ile takimi można ich nazwać). Gdyby siedział tam dłużej, sam wsiąkłby w takiego. Znudzonego. Bez aspiracji. Z nadzieją na marną emeryturę. Na szczęście miał to poczucie, że może jeszcze od czasu do czasu wyjść na zewnątrz. Ruchliwe ulice i przepychający się do pracy ludzie to nie jego świat. On chodził do parku, tam gdzie spotykał się z Violettą. Tam, gdzie pierwszy raz ją pocałował. Gdzie jego świat zmienił się na lepsze.
    W tym momencie to co działo się wokół, w ogóle nie przypominało dawnych lat, w których cieszył się ze swojego pierwszego motoru, przebojowej dziewczyny, popularności. Stał się w pewien sposób przeciętny. I ten okres szczególnie go w tym uświadomił.
    - HAAALOO!- krzyknęła do niego. Machała mu ręką przed wzrokiem już od kilku minut. No tak. Czasem wyobraźnia za bardzo go ponosiła i tracił na chwilę kontakt z rzeczywistością. Mrugnął kilka razy oczami. Widok przelatującej dłoni dziewczyny lekko go rozbawił.
    - C-co? Mówiłaś coś?- udawał powagę. Lucy podniosła wymownie jedną brew i przyglądała mu się bacznie. Zdziwiony zaczął dotykać swojej twarzy badając, czy to on jest powodem zdziwienia obserwatorki.
    - Co jest? Mam coś na twarzy, czy co? Czemu się tak na mnie patrzysz?- zapytał bliski zdenerwowania.
    -Nie, wiesz, tak tylko... sprawdzam czy ty tak na poważnie, czy po prostu jesteś lekko...
     - Lekkoo?- przeciągnął.
     - Walnięty- zaśmiała się. Dziwne. Zobaczył jej uśmiech po raz pierwszy. Gdy na nią patrzał widział kogoś mu bliskiego... przeszło mu przez myśl, że śmieje się identycznie jak Violetta. Nie, León głupku. Violetta śmieje się inaczej. Teraz to on wcielił się w rolę gapia.
     - Co się tak patrzysz?- zauważyła. Ten zaś wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej, próbując doprowadzić do sytuacji, która wydarzyła się przed chwilą.
     - Hej, przestań! Nie patrz się tak... Mam coś na twarzy, czy co?- przejechała ręką po swoich kościach policzkowych. Zaraz po tym zrozumiała, że dała się wrobić. León zaczął się śmiać, a ona wygięła usta w półuśmiechu.
     - Przechytrzyłeś mnie... nieźle.- stwierdziła z szacunkiem.
     - Nieźle? Jak na „walniętego”, to chyba rewelacyjnie.
     - Nie. Uzgodnijmy, że „dobrze”.
     - Ehh... No dobrze, niech będzie „dobrze”.- rzucił zrezygnowany. Zresztą i tak nie liczył na więcej. Ich znajomość nie była długa, ale zdążył zorientować się, że nie ma do czynienia ze zwykłą kobietą. W tej było coś niezwykłego, coś od czego czuło się intrygę i rodzaj charakteru, którego nie był w stanie rozgryźć. Jak skrzynia skarbów, do której nie ma absolutnie żadnego gotowego klucza.
     -A powiesz mi gdzie jedziemy?- powiedział po krótkiej chwili ciszy.
     -Do więzienia.
   ''Czemu ja się tego nie domyśliłem''- pomyślał.

***

    - A więc kilka dni temu był tu León, a ty mi nic nie powiedziałaś, tak? I dałaś mu ten adres bez mojej zgody, hę?- zapytał zdenerwowany. Po kilku dniach piekielnej harówki przy remontach jego żona oznajmiła mu, że podarowała ściśle tajny adres jego przyjacielowi. Niby nic, to w końcu León. Jednak kontakt do Lucy był ostatecznym, awaryjnym wyjściem. Owszem, niezaprzeczalnie ta sytuacja należała do takowych. Mimo wszystko mogła to z nim obmówić.
    - I tak pewnie ledwo się doczytał...- zironizowała.
    - Francesca, tu nie chodzi już o to. Ale sam fakt, że nie raczyłaś mnie o tym poinformować jest... przygnębiający. - miał rację. Pracował godzinami nad doskonałym wyglądem ich pokoju. W tym czasie ona zataiła tak cenną sprawę. Bardzo oczywisty przykład, jak szybko stracić zaufanie bliskich nam osób.
    - Marco... przepraszam. Ale zrozum... kiedy spojrzałam na Leóna... On wyglądał niewiele lepiej niż ja. A to co ostatnio się ze mną dzieje, jest straszne. On był zdeterminowany... Wiedziałam, że jeżeli nie dam mu tej kartki, to już jej nigdy nie zobaczę... Nie zobaczę, rozumiesz?!- po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Chciała być silna. Ale nie potrafiła. Zmierzenie się ze strachem było ciężkie. A zwłaszcza takim, który podpowiadał jej o śmierci przyjaciółki. Bardzo pragnęła, żeby jej się udało, żeby Violetta przeżyła. Niestety, ta wizja nie była już tak prawdopodobna jak kilka dni temu. Z każdą upływającą godziną nadzieja stawała się coraz bledsza.
     Usiadł i objął ją ramieniem. Delikatnie przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. Powiedział cicho kilka słów, żeby się nie martwiła, że faktycznie zrobiła dobrze. Bo rzeczywiście to czego dokonała, było słuszne.
    Widząc Leóna z martwym wyrazem twarzy, coś w niej pękło. Poczuła, że gromadzi się w nim chęć zemsty. Nie znała lepszego sposobu, niż polecenie mu Lucy. Ta dziewczyna też kilka lat temu przeżyła coś podobnego. Francesca dobrze zdawała sobie sprawę, że szybko się dogadają. Będą wiedzieli co robić... albo przynajmniej jedno z nich.
    - Chcesz coś do picia?- zapytał ją maż.
    - N-nie... dziękuję.
    Gdy zauważyła, że Marco znika za ścianą, sięgnęła po telefon. Wybrała pierwszy numer, który przyszedł jej na myśl. Leóna. Chciała znać każdy szczegół. Ufała im. Miała przeczucie, że znajdą Violę. Razem. Łącząc siły mieli szanse... nie to co ona. Ona mogła co najwyżej czekać.


-------------------------------------
Obiecany rozdział. Teraz piszę na 3-4 strony w Libre Office, jest to wygodniejsze niż takie pisanie w bloggerze. Moim największym problemem były akapity. Teraz już piszę swobodnie i bez ograniczeń :) W głowie mam już mniej więcej poukładane, co się wydarzy w tej części. Od razu uprzedzam- nie skończy się różowo. No cóż... to chyba tyle. Pozdrawiam i widzimy się niebawem :-) 

LBA

   Hej. Dzisiaj wstawiam posta innego niż zazwyczaj, mianowicie mówię tu o LBA. Jestem bardzo, bardzo wdzięczna, że moja praca została w ten sposób wyróżniona :) Serdecznie dziękuję Tini Verdas z bloga *KLIK* za nominację. Przejdźmy do pytań od niej :)


1. Twoja pasja?-Moim ulubionym zajęciem jest majstrowanie przy grafice komputerowej. Interesuje mnie także pisanie i czytanie książek (W szczególności fantasy).
2. Do której chodzisz klasy?- I gimnazjum.
3. Jak masz na imię?- Gabrysia :) Chociaż mimo wszystko wolę zdrobnienia np. Gabi.
4. Śpiew vs taniec?- Ani jedno, ani drugie. W obu przypadkach się ośmieszam xD
5. Jaki masz kolor włosów?- Ciężko stwierdzić, ale najbardziej to podchodzi pod ciemny kasztan.
6. W jakim mieszkasz mieście?- Zbąszyniu.
7. Ulubiona pora roku?- Wiosna.
8. Gdybyś mogła być kimś przez jeden dzień, kto by to był?- Jezu Chryste... Nie mam pojęcia.
9. Jakie miejsce byś chciała odwiedzić?- Rio de Janeiro.
10. Twoje marzenie?- Spotkać dżina, który spełni trzy moje życzenia. Nie wiem dlaczego, ale zawsze o tym marzyłam.
11. Kiedy masz urodziny?- 18 czerwca.

   No i proszę. Dzięki temu Liebster Blog Award dowiedzieliście się o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Tyle danych... Żeby mnie tylko nie napadli xD Przyszedł czas na moje nominacje. Muszę wam zdradzić, że kompletnie nie miałam pojęcia kogo wytypować, więc chciałam wybrać dziewczyny, które linki podały w zakładce. Ostatecznie okazało się, że obydwa blogi zostały usunięte. Super. Idąc drogą wyjątku wybrałam 1 blog. Jest nim mojewlasnedzielo.blogspot.com. Co mnie podkusiło do tej decyzji? Mianowicie to, że Vanill (autorka bloga) jest jedną z najaktywniejszych komentatorek, przy tym jej wypowiedzi są długie i konstruktywne. Nic tak nie pobudza do pisania jak dobra opinia :)Oto moje pytania:

1. Ulubione jedzenie.
2. Wolisz książki czy filmy?
3. Kim chciałabyś zostać w niedalekiej przyszłości?
4. Masz ulubioną aktorkę/aktora? Jakim jest dla ciebie wzorem?
5. Najlepszy gatunek filmowy wg ciebie.
6. Co sądzisz o ludziach okłamujących w żywe oczy?
7. Ulubiony przedmiot w szkole?
8. Czy zdarzyło ci się płakać na filmie?
9. Ile masz lat?
10. Jak masz na imię?

   No i to wszystko. Dziękuję tym, którzy dotrwali do końca. A teraz informacje o rozdziałach. Następny pojawi się za 2-3 dni. Zobaczymy, ile mi się uda napisać. Mam też już uogólniony zarys fabuły na pierwszą część. O tak, dobrze przeczytaliście. Części będzie więcej. Każda z nich będzie się składała z ok. 20-30 rozdziałów. Później następuje przerwa itd. Mniej więcej tak jak z odcinkami Violetty. To chyba wszystko. Pozdrawiam :*