*Rozdział III*- Najgorszy koszmar


  Byli tak zajęci rozmyślaniem o majątku, jaki dzięki niej zdobędą, że przestali dostrzegać przerażenia i smutku w oczach Violetty. Siedziała skulona pod ścianą i długo płakała. Nie wiedziała ile już tam jest i co się z nią działo zanim się obudziła. Czy ktoś w ogóle jej szuka? A może po prostu już o niej zapomnieli... To doprowadziłoby ją do skraju rozpaczy. Nikt zapewne nie pofatygowałby się, aby ocalić życie kobiety, która ''zostawiła'' swojego męża i przyjaciół tuż przed ślubem. Pewnie poczuli się oszukani... Znienawidzili ją. Zalana potokiem łez zasnęła w samotności na twardym podłożu kamiennej struktury. Myślała dlaczego akurat ją musiało to spotkać. Co w końcu zrobiła źle? Skoro nie ona miała być początkowo porwana, to kto? Ludmiła? A może Francesca? Kogo jeszcze chcieli skrzywdzić? Boże... Przecież to brzmi jak najgorszy koszmar.

   Z sekundy na sekundę stawała się coraz słabsza, od środka wyniszczał ją potworny głód. Po kilku dniach, podczas gdy rodzeństwo robiło swoje, ona powoli traciła świadomość. Jej stłumiony od braku bieżącego pokarmu umysł całkowicie ignorował czas spędzony w kamiennej melinie. Płakała teraz regularnie, co każdy wieczór. Wciąż walczyła z uciążliwymi kajdanami ściskającymi jej nadgarstki. Od pewnego czasu była tam sama, a przynajmniej tak jej się wydawało. Stępione zmysły nie były w stanie uchwycić żadnego dźwięku, ruchu, a obrazy które przeplatały się przed jej wzrokiem z każdym dniem stawały się coraz bardziej rozmazane, ślepe. Marniała w oczach, schudła, a pod jej powiekami dało się zobaczyć okropne wory. Przy życiu trzymała ją jedynie nadzieja, że jutro wszystko będzie już w porządku, obudzi się obok Leóna, wyjdzie za mąż i zacznie piękne, cudowne życie u jego boku. Rzeczywistość nie była jednak taka różowa. W pewnych momentach wydawało się jej, że umiera. Wtedy jednak opcja śmierci wydawała się najlepszym rozwiązaniem. Nareszcie zakończyłby się ten potworny ból, który rozszarpywał ją od środka. Nie musiałaby już nigdy więcej płakać, rozmyślać o tym, co by było gdyby...

   -Ej, pora wstawać księżniczko!- Krzyknęła do niej blondynka, trzymając jednocześnie małego tygryska w swych ramionach. - Trochę nam tu zmarniałaś, masz- powiedziała rzucając w jej stronę torbę foliową, w której znajdowały się podstawowe produkty spożywcze, takie jak chleb i woda. Violetta błądziła ręką po brudnym podłożu, usilnie próbując znaleźć ów zawiniątko. Widząc, że jej starania zejdą na niczym, porywaczka wsadziła jej ją prosto do zakutych rąk.
  


   -Co za sierota- Parsknęła odchodząc- Puszek, chodź! Ciebie też trzeba w końcu nakarmić...- Widząc, że coraz bardziej się oddala, Vilu łapczywie chwyciła za pierwszą kromkę chleba i zaczęła szybko jeść, jakby od tego posiłku zależało jej życie. Właściwie to właśnie tak było. Kiedy poczuła, że jest już najedzona (Co ostatnio nie zdarzało się prawie w ogóle) przeszła do otworzenia małej butelki wody. Krople subtelnie nawilżały jej suche wargi. Zostawiła sobie zapasy tego jakże skromnego pożywienia, ponieważ zdawała sobie sprawę, że szybko podobnego nie otrzyma.

***

  -Jak to, nadal nie wiecie gdzie ona jest!?- Wrzasnął do policjanta.
-Niech się pan uspokoi. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby odnaleźć pana narzeczoną. Ale musi pan zdać sobie sprawę z tego, że panna Violetta Castillo jest już pełnoletnia i miała prawo... po prostu od pana odejść.- odpowiedział bez cienia zainteresowania w głosie. León nie potrafił wytrzymać. Za każdym razem słyszał to samo, wypowiadane TYM SAMYM tonem. Nikogo nie obchodziło czy ona w ogóle jeszcze żyje. Przez tydzień sprawdzali nagrania z monitoringu, więc pewnie przez następny będą ustalać osoby się tam znajdujące. Ale wtedy będzie już za późno. Bóg wie, co z nią teraz robią? Albo raczej robili... Wybiegł z biura funkcjonariusza, trzaskając jak najmocniej drzwiami. Chciał przez to zaznaczyć,że nie może już dłużej zwlekać, nie wtedy, gdy jego ukochana jest w niebezpieczeństwie. Postanowił, że znajdzie ją, choćby miałoby już być za późno. Rozpoczął sprawę na własną rękę i miał zamiar ją dokończyć, nieistotne jak.

  ***

  Trzymała w dłoniach ich wspólną fotografię. Miały wtedy po siedemnaście lat... piękne czasy. Dobrze pamiętała, że spędzały ze sobą każdą wolną chwilę, czy to w szkole, czy poza nią. Po jej policzku spłynęła łza, którą zauważyła dopiero wtedy, gdy poczuła wilgoć na zdjęciu. Zaraz za jej śladem poszły kolejne, wywołując koszmarny płacz, który był u niej niespodziewanie rzadko spotykany.
Do jej uszu dobiegł dźwięk telefonu. Podbiegła do kuchni i podniosła słuchawkę:

-H-halo? - Zapytała ochrypłym od szlochu głosem.
-Francesca? Kochanie, bo ja odnośnie tych zakupów... A tak w ogóle to co się stało z twoim głosem? Wszystko gra?
-T-tak Marco... No dobrze, nic nie jest dobrze...- odpowiedziała niepewnie.
- Słuchaj, wracam do domu. Zakupy zrobimy kiedy indziej, już do ciebie jadę.
-D-dobrze- Po tych słowach wybuchła ponownie burzą emocji zbierających się w niej przez ostatnie kilka tygodni. Położyła się bezsilnie na podłodze i zaczęła się turlać po dywanie jak jakaś wariatka. Uderzała pięściami w aksamitny dywan i pytała sama siebie, dlaczego to akurat jej przyjaciółka musi cierpieć... Leżąc nadal na dywanie schowała głowę w dłoniach. Więź jaka łączyła ją z Violettą, była wręcz nie do opisania. Czuła się tak, jakby straciła całą swoją rodzinę, a przecież chodziło o jedną, szczególną osobę.

  Nie mogła dłużej wytrzymać. Sięgnęła do małej etażerki znajdującej się tuż przy samym łóżku. Otworzyła małą szufladkę, gdzie znajdowało się opakowanie z tabletkami uspokajającymi. Zawsze brała po jednej i to w chwilach, kiedy była zestresowana, a takich dni było niewiele. Ale tym razem coś w niej pękło. Wysypała na swoją dłoń kolejno jedną, drugą, trzecią... aż w końcu całe pudełeczko. Przełknęła z trudem ślinę. Zrobiła znaczący ruch ręką, który miał przypieczętować koniec koszmaru. Jej tragicznemu planowi zapobiegł Marco, który przed momentem wkroczył do domu. Widząc swoją żonę z garścią tabletek w ręce zareagował gwałtownie:

-NIE! Francesca, nie zgodzę się rozumiesz!?- po czym wytrącił jej chemię z zaciśniętej dłoni. Przytulił ją mocno, a ona zaczęła płakać tak żałośnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Położyła głowę na jego ramieniu, mocząc mu przy tym koszulkę.
- Dziewczyno, co ty chciałaś zrobić? Przecież ja bym tego nie przeżył, gdybyś... gdybyś to zrobiła.- Powiedział półgłosem. Był wręcz przerażony sytuacjami, które go otaczały. Najpierw Violetta, teraz byłaby to i Francesca..
- J-ja już tak nie mogę Marco, rozumiesz? Nie dam rady tak dłużej. To jest koszmar, a ja nie potrafię sobie z nim poradzić... Nie chcę tak dłużej. Po prostu nie wytrzymam...
- Jestem przy tobie- starał się ją uspokoić- A dopóki jestem, nie pozwolę, żeby coś złego ci się stało, rozumiesz? Nie pozwolę...

--------------------------------------------
Miał być rozdział, to jest :D  Jak się podobał? Był odrobinę dłuższy niż poprzednie, więc chyba dobrze, no nie? Następnego nie spodziewajcie się tak szybko, bo jestem w połowie... tytułu xD Pozdrawiam :*

         
         




*Rozdział II*- Jesteśmy bogaci!


       Leżała zemdlona jeszcze przez kilka minut. Po otworzeniu swych pięknych, już rozmazanych od makijażu oczu, ujrzała kamienne ściany, zapewne jakiejś jaskini lub coś w tym guście... Chwila, jakiej jaskini? Przypomniały jej się wszystkie dotychczasowe wydarzenia. Przypatrzyła się sobie uważnie. Nie miała na sobie już pięknej, białej sukni ślubnej, tylko najzwyklejsze ubrania, które nosiła na co dzień. Od momentu samego uderzenia w głowę nie kojarzyła nic. Myśli w jej głowie były niewyraźne, nie trzymały się kupy, były po prostu niechronologiczne. Kolejnym zaskoczeniem był dla niej fakt, że jest przypięta do drewnianego słupa, podtrzymującego skalną konstrukcję. To było dla niej zdecydowanie za dużo. Co z nią dalej będzie? Gdzie jest, i czy kiedykolwiek ktoś ją znajdzie? A- A może nie zdąży... I zostanie znaleziona martwa? 'Kobieto, ogarnij się i zacznij myśleć!'- Stwierdziła w duchu. Rozpoczęła uciążliwą walkę z łańcuchem, który krępował jej ręce. Nagle usłyszała tupot ciężkich butów. Poczuła, że robi jej się gorąco, była przerażona. Gwałtownie odrzuciła od siebie łańcuch, a twarz odwróciła do ziemi. Znajdowała się pozycji, w jakiej została pozostawiona. Udawała nieprzytomną. Stwierdziła, że to jedyny sposób, aby dowiedzieć się czegoś sensownego. Nie myliła się- Już po chwili usłyszała następujący dialog:

-Co masz zamiar z nią teraz zrobić, hę?- Odezwał się kobiecy głos.
- Nie wiem, dobra?! Jeszcze nad tym nie myślałem... - Tym razem do jej uszu dotarł dźwięk niski, najprawdopodobniej należał on do mężczyzny. Wyglądało na to, że byli wspólnikami.
- A kiedykolwiek nad czymś myślałeś?- Rzekła z wyraźną ironią.
- Pff... Powiedziała egoistka, która od towarzystwa ludzi woli tygrysy. A tak w ogóle- To ona nie może tu dłużej zostać, bo nas w końcu namierzą...
-A jak na to wpadłeś geniuszu?- Odgryzła się. Kiedy znowu chciał poruszyć temat zwierząt, warknęła 'Zamknij się'. Powoli zaczęła się oddalać, a odgłos jej kroków stawał się coraz bardziej cichy. Jednak już po chwili jej obraza minęła i przybiegła wraz ze swym ''pupilem'', którym okazała się wcześniej wspomniana odmiana dzikiego kota. Na odgłos pomruku, uwięziona i wycieńczona poruszyła się lekko, aby rozluźnić zwiotczałe mięśnie. Niestety, ten gest nie umknął porywaczom.

-Czekaj, ona się poruszyła! Budzi się, zrób coś!
-Ale co!?
-Rusz chociaż raz w życiu tym pustym łbem! Puszek robi się niespokojny!
- Egh! Głupszego imienia dla tygrysa, to już chyba nie mogłaś znaleźć...- Wtedy chłopak podszedł do niej i odwrócił ją w stronę sufitu. Otworzyła swoje piękne, kasztanowe oczy. Ukazało jej się oblicze przystojnego szatyna. Był dobrze zbudowany i wyglądał na wysportowanego. Nie było więc sensu uciekać, bez problemu by ją dogonił. On zaś wyglądał na zdziwionego.

-Cholera! To nie ona!
-Gratulacje geniuszu, po raz kolejny udało ci się wszystko spieprzyć!- krzyknęła dziewczyna, po czym przyjrzała się jej uważnie. Zrobiła wielkie oczy i przeklęła pod nosem.
 -Wiesz-powiedziała-Może nie wszystko jeszcze stracone... Przyjrzyj się jej, kogo widzisz?- Chłopak myślał przez dłuższą chwilę przyglądając się uważnie niedoszłej pannie młodej. Na jego twarzy zmalowało się zdumienie. Teraz faktycznie sprawy nabrały obrotu. Owszem- porwali nie tę osobę co trzeba, ale zyskali dużo więcej niż się spodziewali. Wyszczerzyli usta w szyderczym uśmiechu. W końcu ich starania nie poszły na marne, za to zaszły o wiele dalej. 

-P-przecież to...
-Ehem. Domyśl się tylko ile szmalu na niej zarobimy! W końcu spłacimy długi, puszek będzie miał co jeść! 
-I tak w końcu by cię zżarł.- Rzucił z ironią.
-Ha,ha bardzo śmieszne. Człowieku, to jest Violetta Castillo, kapiszi? Zdajesz sobie sprawę, jaki okup za nią dostaniemy!? Stary, już jesteśmy bogaci!

---------------------------------------
No i jest, drugi rozdział :D Trochę dramatycznie, Vilu nie będzie miała łatwo w tym opowiadaniu xD  Tak obliczyłam, że to już ostatni z krótszych rozdziałów (Chyba xD) . Chciałabym wam baaardzo podziękować za wszystkie komentarze, bardzo mnie cieszy, że opowiadanie wam się podoba :* Zachęcam do obserwowania i dalszego komentowania :) Pozdrawiam i jeszcze raz ciepluchno dziękuję!

*Rozdział I* Każda bajka ma jakieś drugie dno...

         W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień, w którym dwie, bliskie sobie osoby miały złożyć przysięgę, która zadecyduje o ich wspólnym życiu. Wokół przyszłej panny młodej stał cały tłum fryzjerek, makijażystek, a przede wszystkim wspaniałych i oddanych przyjaciółek, na które zawsze mogła liczyć. W czasie charakteryzacji rozmawiały ze sobą bez przerwy.
      
      -Wiesz, tak szczerze myślałam, że to ty jednak wyjdziesz za mąż pierwsza.- stwierdziła najlepsza przyjaciółka kobiety, ciemnowłosa Włoszka, która nie stroniła od przesadnej szczerości. Znały się już od wielu lat, często plotkowały i chodziły na zakupy, co tylko umocniło je w przekonaniu, iż ich przyjaźń nie rozpadnie się tak szybko.
      -No cóż, według mnie i tak strasznie długo zwlekaliście, więc i tak dobrze, że w ogóle do tego ślubu dojdzie- Dorzuciła akurat malująca się, pewna siebie supernova.
      -Czy któraś z was ma coś jeszcze do powiedzenia?- Zapytała podirytowana, ubrana już w swoją piękną, białą suknię dziewczyna. Była już w pełni przygotowana do ceremonii, a piękne odzienie było tylko dodatkiem do całości. Wyglądała niczym ósmy cud świata. Przez kilka chwil obserwowały ją z zachwytem. Miny jej znajomych były bezcenne. Ich podziw przerwał donośny, dobrze już wszystkim znany dźwięk stukania w drewniane drzwi.
      -A co jeśli to León!?- Wykrzyczały chórem. Wszystkie bardzo dobrze znały popularny przesąd, który mówi o tym, że jeśli pan młody zobaczy swoją wybrankę w sukni ślubnej przed ceremonią, to przyniesie on pecha itd. Byłaby jednak wielka szkoda go nie wpuścić i kazać mu czekać, aby zobaczył jego cudownie ubraną dziewczynę, pfu! narzeczoną. Otworzyły więc drzwi, a kiedy tylko ją ujrzał wyszczerzył swój śnieżnobiały uśmiech. On również wyglądał niczego sobie. Tworzyli ładną parę, nie trudno było zauważyć. Nie chcąc denerwować jej zbędnie, wyszedł, a za nim wszystkie druhny. Do ślubu zostały niecałe dwie godziny. Rozpoczęło się więc oczekiwanie, na samą ceremonię. Violetta została sama w pokoju, w którym niedawno została ubrana. Wyciągnęła swój pamiętnik i zaczęła rysować.

          Po zakończeniu wpisu postanowiła wybrać się do bufetu, gdzie zapewne znajdowali się teraz jej bliscy. Zakluczyła pomieszczenie, po czym ruszyła w stronę długiego, rozłożonego na kilka pięter korytarza. Nie znała dobrze tego miejsca. Już po chwili zorientowała się, że jest w kropce. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. ''Nie, to tylko złudzenie''- Pomyślała. Kiedy w końcu wydawało się jej iż znalazła trafną drogę, usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się odruchowo. Nagle poczuła w swoich ustach kawałek brudnej szmaty, nasiąkniętej jakimś specyfikiem. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, a nogi mimowolnie odmówiły posłuszeństwa. Czuła tylko, jak ktoś ją zanosi. Porywacz rzucił jej ciałem do bagażnika samochodu jak jakąś zabawką, która znudziła się dziecku po 5 sekundach. Samochód coraz bardziej oddalał się od budynku wynajętego w ten niezwykły dzień. Rzeczywiście ów dzień był niezwykły, jednakże w najgorszym tego słowa znaczeniu. A mimo wszystko to był dopiero początek.

         Wszyscy zdążyli się już zorientować, że kobieta zniknęła. Nie było jej dosłownie nigdzie, a do długo zapowiadanego momentu pozostało niecałe 15 minut. Jej narzeczony krążył w kółko krzycząc tylko na wszystkich. Był wściekły, bo nikt nie potrafił mu pomóc. Jego przyjaciele próbowali go uspokoić, jednakże bezskutecznie. Do jego myśli docierało tylko przekonanie, że go zostawiła, zrezygnowała z ich wspólnego życia. Nie, coś musiało się stać. Kazał jeszcze raz przeszukać wszystkie pomieszczenia. Ale czy to w jakiś sposób pomogło? Niestety. Nawet nie podejrzewał, w jak tragicznej sytuacji znajdowała się jego niedoszła żona...
      
      ---------------------------------------------------
          
      Mwahahahahaha, jestem zła xD Ślubu nie będzie... no przynajmniej nie tak szybko... i z inną osobą, hah xD Rozdział krótki, prawie jak prolog ;P Na razie będziecie musieli zadowalać się króciutkimi rozdziałami, później postaram się wstawiać dłuższe :) Pozdrawiam :*




--

*1*- Prolog.


       Stała przed lustrem oglądając swój nowy zakup. Kto by pomyślał, że można kupić rzecz tak piękną, za tę śmieszną cenę. Była to bowiem gładka, biała suknia, którą nazajutrz miała ubrać. Uwielbiała prostotę, nie przepadała za to za zbędnymi złoceniami i cekinami, które uważała za kiczowate. Nie liczyło się dla niej zdanie osób trzecich, ważne było to, że dla niej była doskonała. W końcu to ona za kilkanaście godzin stanie na ślubnym kobiercu, więc nikt nic nie miał tu do gadania. Wykonała zgrabny obrót przed lustrem, trzymając się dołu sukni zdobionego małymi falbanami. Padła na perfekcyjnie pościelone łóżko i szepnęła cicho ''A więc to już jutro...''. 
      
       Niespecjalnie docierało do niej, że od jutra resztę życia spędzi ze swoim ukochanym. Bardzo go kochała, ale czy to był odpowiedni czas na zakładanie rodziny? Miała wątpliwości co do wielu rzeczy, jednak postanowiła zaufać sercu. Wszystko co dotychczas robiła, wypływało prosto z jej wnętrza, nie kryła się ze swoimi emocjami, była najzwyczajniej szczera. Owszem, zdarzały jej się chwile słabości, kiedy chciała się poddać, zrezygnować. Ale zawsze wtedy myślała o swojej mamie, nigdy nie chciałaby jej zawieść. W tej chwili wyciągnęła nienaruszone zdjęcie, na którym jest wraz ze swoją rodzicielką. Do oczu mimowolnie napłynęły jej łzy. Myślała o tym, co by w danej chwili powiedziała jej mama, czy byłaby z niej dumna, czy raczej zawiedziona? Jak zachowałaby się podczas bliżej nieokreślonych sytuacji, kiedy nie byłaby pewna co zrobić? Te wyobrażenia przepełniały jej głowę. Otarła wcześniej uronione łzy i schowała fotografię do torebki. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Rzekła bez namysłu ''Proszę'', a jej oczom ukazała się osoba, na której widok w każdej wolnej chwili przytuliłaby się do niej, jednakże teraz był haczyk... Przestraszona rzuciła: 

- C-Co ty tutaj robisz?
- Wiesz, spodziewałem się raczej innej reakcji- Spojrzał się na nią podejrzliwie. Był troszkę zdezorientowany, ale po chwili zrozumiał, co tak zaniepokoiło dziewczynę.
- Ahh, już rozumiem. Nie masz powodu do zmartwień, niepotrzebnie wierzysz w te brednie o sukni ślubnej...
- Ja się nie martwię, tylko boję, że zalezie za mnie jakieś fatum i się skończy cudowna bajeczka!- Przerwała mu. Tupnęła infantylnie nogą i dała znak chłopakowi, że jak zaraz nie wyjdzie z pomieszczenia, to strzeli focha i nie odezwie się ani słowem podczas uroczystości. Mężczyzna posłusznie opuścił pokój, a kiedy wychodził wysłał jej uroczego buziaka. Zawsze kiedy się pojawiał czuła się bezpiecznie. Wiedziała, że mogła mu zaufać, wypłakać się i wyżalić. Ale w końcu sama zrozumiała, że nie może walczyć ze swoim uczuciem, które zmierzało w nieco inną stronę. Serce podpowiedziało jej, którą drogą powinna kroczyć. Ale zapewniam was- ta historia potoczy się inaczej, niż wam się wydaje.

-----------------------------------------------------------------

Prolog co prawda krótki, ale mam nadzieję, że treściwy. Słowem wstępu- Ostatnio mnie wzięło na opowiadanie, więc jest i koniec xD Będzie opowiadać o dość skomplikowanej miłości Violetty- historia troszkę z innej beczki niż zazwyczaj. Ustaliłam sobie, że wydarzenia dzieją się ok. 5 lat po zakończeniu nauki w Studio. Reszty na razie nie będę zdradzać, żeby nie psuć tutaj domysłów ;D Pozdrawiam :*
P