*Rozdział VII* Droga bez powrotu

    -Jak to wyjeżdżamy? Gdzie znów będziecie mnie więzić?- Niemalże wykrzyczała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z każdą chwilą coraz bardziej oddala się od wizji powrotu do domu. Patrzała na niego błagalnie. Wiedziała, że to nic nie da. Jego twarz była pusta. Kompletnie pozbawiona jakichkolwiek emocji, wszystkiego co wskazywałoby na to, że jest nadzieja. Nie, nie ma już żadnej nadziei. Oni chcą ją zabrać. Znając życie daleko. Strasznie daleko.
    Czekała na jakieś słowo wyjaśnienia. Oczywiście to graniczyło z cudem. Po jego twarzy widziała, że nie ma w ogóle zamiaru odpowiadać. Na jego miejscu sama nic by nie mówiła. On był człowiekiem bezdusznym. Tego akurat nie trzeba było analizować. Nie miała zwyczaju rozpatrywać spraw jasnych, jaką był jego charakter.
    -Najpierw Paragwaj. Później Brazylia. Co będzie potem pomyślimy- odezwał się w końcu. Świetnie. Najpierw Paragwaj, później Brazylia, później nie wiadomo co. Plan prawie bez żadnej skazy.
    - Idę spakować jedzenie na drogę. Będzie nam bardzo potrzebne. Kiedy wrócę- zrobił przerwę dla dodania sobie respektu- masz wyjść bez żadnego ''ale'', rozumiesz? Bo inaczej skończy się to dla ciebie tak samo beznadziejnie.
    Kiedy już odszedł, w jej głowie długo unosiły się słowa, które świadczyły o jej marnej pozycji. Aby skrócić swą chwilową niedyspozycję psychiczną, zasięgnęła ponownie po leżący pamiętnik.Przelatywała wzrokiem kilka kolejnych wpisów, które nie zawierały nic szczególnego. Wywnioskowała z nich tylko to, że pamiętnik należał do dorastającej dziewczynki, która niezbyt radziła sobie w szkole. Nie była lubiana, miała brata i pakowała się w kłopoty. Porównała pierwszy i ostatni wpis: różnica pięciu lat. Cofnęła się ponownie o kilkadziesiąt kartek w tył. Jej uwagę zwróciła odklejająca się karteczka. Z przyzwyczajenia zaczęła czytać od początku.

    Za mną pierwszy tydzień w szkole. Teraz już wiem, że i tu nie znajdę przyjaciół. Nikt mnie nie lubi. Wciąż uważają, że jestem dziwna i głupia. Diego mi mówi, żebym się nie przejmowała. Ale on nie wie jak to jest być nikim w oczach innych. Go lubią wszyscy, bo jest taki jak wszyscy. A ja jestem inna.
Jutro tata przyjeżdża z jakiejś ważnej delegacji, na którą musiał jechać. Ma podobno dla nas jakąś ważną informację. Nie mogę się doczekać. Mama się złości, bo jej nawet nie poinformował o wyjeździe. Mówi, że wziął pieniądze, które miały być na jedzenie. Takie są właśnie uroki mieszkania w tych gorszych dzielnicach Madrytu.

MO


    -Egh, to zwykły wpis. Gdzieś tu musi być coś... ciekawego.- mruknęła. Przewijała kartki z coraz mniejszym zaangażowaniem, tracąc powoli nadzieję na konkrety. Tu nic, tam nic... Teoretycznie wszędzie jedno wielkie nic.
    Być może gdyby miała dostatecznie dużo czasu, znalazłaby skrawek, którego usiłowała odszukać. Niestety, tego było za mało. Nim się obejrzała, została wyprowadzona do furgonetki i przywiązana do tylnych drzwi pojazdu. Siedziała pod ścianą, znów bez możliwości wykonania większego ruchu. Usłyszała przerywany warkot starego silnika. Poczuła, jak koła znajdujące się pod nią mozolnie wyznaczają sobie prędkość. Z czasem nie miała już wątpliwości, że są zbyt daleko, aby wrócić.

***

    Tik-tak, tik-tak...- odbijały się od ścian dźwięki zegara. W jego mieszkaniu panowała toporna cisza. Wpatrywał się w drewniany przyrząd i ze zniecierpliwieniem oczekiwał północy. Zegarek był w rzeczywistości prezentem od Violetty. Na jego tarczy widniały ich wspólne zdjęcia. Niewątpliwie piękne wspomnienia, które mogą być ostatnimi.
    Myślał. A każda kolejna myśl przywoływała nowe wspomnienie. Jedno nakładało się na drugie, drugie na trzecie, zaś trzecie na czwarte... i generalnie przebijały się tak w nieskończoność. Lecz mimo wszystko czarna sugestia najgorszego dominowała nad tą odrobiną wiary i nadziei, nakazującą mu się nie poddawać.
    Oczekiwanie było gorsze niż się spodziewał. Kręcił się wciąż po pokoju, bezustannie szukając harmonii. Nie pomogła mu nawet kawa, którą uwielbiał ponad wszystkie napoje. Wypił jedną, potem drugą. Nic. Nie chciał jednak sączyć kolejnej. Zbyteczny poziom kofeiny tylko by mu zaszkodził. Chociaż z uznaniem był zmuszony stwierdzić, że kawa robiona przez niego bywała wyśmienita.
    Nareszcie, ku jego zbliżała się godzina 24:00. Widocznie po zażyciu wielkiego kofeinowego kopa, czas upływa znacznie szybciej. Założył kurtkę, wziął klucze i wyszedł, jak to zwykł robić.
    Kiedy znalazł się już wśród mrocznych alei zaparkował auto. Nie było to co prawda miejsce do tego przeznaczone, ale skoro inni nie przestrzegali prawa, to on również. Policja często zaciągała się w te strony. Szukali sensacji. Powoli jednak te okolice przestały interesować plotkarzy, publicystów, działaczy. Kradzieże i rozboje były tu na porządku dziennym.
    Doszedł do starej kamienicy. Skręcił w stronę piwnicy. Męczył się z długimi schodami i zagraconym przejściem. Robił wszystko dokładnie tak, jak wczorajszego dnia. Ona już tam na niego czekała. Włosy miała niestarannie upięte w kucyk. Na jej czoło opadał jeden, nieestetyczny kosmyk. I te oczy... wyglądające jak jeden wielki wór tajemnic.
    -Spóźniłeś się.- burknęła. Nie wyglądała na osobę z fantastycznym humorem. Z jej twarzy ciężko było coś wyczytać. Zero szczęścia. Zero emocji. Po prostu wzrok wbity w komputer, ale także oddający wrażenie wszechwiedzy. Jakby widziała (i wiedziała) wszystko, patrząc jednocześnie tylko w ekran.
    - Daj spokój. To zaledwie pięć minut spóźnienia.- powiedział. Przerzuciła na niego wzrok, jakby z wyrzutem. Zastanawiał się, czy wypowiedział coś nie tak. „O tak, León, głupku. Na pewno powiedziałeś”- pomyślał.
    - Dla ciebie to zaledwie pięć minut. Równie dobrze już od pięciu minut moglibyśmy pracować. Pięć zmarnowanych minut, pięć minut za późno. W tych pięciu minutach mogło wydarzyć się o kilka, jak nie kilkanaście zdarzeń za dużo. W przeciągu tych pięciu minut ktoś mógł poderżnąć twojej żonie... eghm, narzeczonej gardło. Wytłumacz to sobie tak: pięć minut równa się śmierć.
    Te słowa zmusiły go do refleksji. Nigdy nie myślał w podobny sposób. Dla niego pięć minut... to po prostu pięć minut, nic więcej. Faktycznie, kiedy on sobie spacerował spokojnie, coś złego mogło się przydarzać akurat Violi.
    - No dobrze... Następnym razem nikogo już nie uśmiercę. Obiecuję. Masz dla mnie jakieś konkrety?- zapytał. W duchu jednak nie miał ochoty zbędnie dyskutować. W jego toku myślenia były duże pokłady racji, ale też czegoś, co sprawiało, że nie mógł się oprzeć głupiutkiemu dowcipowi.
    Przypomniał sobie czasy, w których nie raz był skąpy co do komplementów. Nie szczędził od obelg. Śmiał się ze wszystkich, którzy byli „gorsi”. Jakie to było z jego strony głupie. Był tak zadufany i egoistyczny, że poza odbiciem w lustrze nie widział niczego, co mogłoby go zainteresować. Myślał, że wszyscy, którzy są biedni, są źli. Ten też. I tamten.
    -Konkretów raczej nie. Ale są poszlaki. Przejrzałam kilka razy nagranie z monitoringu. Mój program wychwycił twarz porywacza, a raczej jej marny skrawek. Pasuje do 5 osób. Dwie z nich nie żyją, więc odpadają. Kolejna osoba to doskonały pracownik, ułożony, bez wykroczeń, mieszka z matką...
    - Nie kończ. Zrozumiałem. Kim są pozostali?
    - Tu sprawy się komplikują. Mamy dwóch facetów, wybujała przeszłość, uchodzą za postrach swoich okolic. Jeden z nich słynie z kradzieży, pobić, poza tym raczej nic większego. Wychowywał się w Hiszpanii, jego domem były biedne ulice. Szczerze powiedziawszy nic dziwnego, że skończył jako przestępca.
    - A drugi?- przerwał jej.
    - Perfekcjonista. Zawodowy zabójca. Nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Policja poszukuje go od 5 dobrych lat.- powiedziała. Jego twarz spowiła nie tyle co rozpacz, ale także wiążące się z nią przerażenie. Jeśli Violetta trafiła akurat na niego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie żyje. Nie wyobrażał sobie spędzić pozostałych lat w pustce. Kilka zdjęć i on sam. Płacze. Bardzo mierny koniec, jak na człowieka, który niegdyś miał wszystko.
    - Jaka jest szansa, że trafiła na kogoś innego?
    - Żadna. Mój komputer jeszcze nigdy się nie pomylił. Na twoim miejscu... nie robiłabym sobie nadziei. Mamy pięćdziesiąt procent szans na jednego, albo drugiego. Jeżeli nie zabili jej do teraz, to w końcu tak czy tak to zrobią.
    - Nie znasz lepszego pocieszenia? Zrobię wszystko, by ją odnaleźć, rozumiesz? Z twoją pomocą, czy bez niej. Za bardzo mi na niej zależy, żeby bawić się z tobą w negocjacje.
    - Tylko mi się tu nie rozpłacz. Płacz nigdy nie pomoże. Co najwyżej tylko pogorszy sprawę.
    - Taka z ciebie ekspertka, hę?- warknął.
    -Wiem z doświadczenia. Łzy są do kitu. Kiedyś ci ich zabraknie, ale wtedy nie będziesz już mógł opłakiwać.- odburknęła. Wyjęła sporą pakę papierzysk z biurkowej szafki. Brała i odkładała je kolejno, doszukując się docelowo wybranego przez nią fragmentu. Przyglądała się jednemu już dłuższą chwilę. Błądziła wzrokiem po słabo widocznych literach. W końcu wzięła czerwony marker i zaznaczyła wielkie koło. Cicho szepnęła pod nosem:
     -Chyba wiem gdzie go szukać.

--------------------------------------------------------------------
Dzisiaj trochę dłużej. Stwierdziłam, że będę poświęcać więcej czasu na rozdziały, będą one wtedy dłuższe i bardziej wydajne. W trakcie pisania pożarłam TONĘ słodyczy wszelkiej maści. Jak będę gruba to zwalę to na was xD Teraz mam ferie, co oznacza zapewne nowy rozdział. Znów oczywiście wypożyczyłam sto książek, a teraz nie ma kto ich przeczytać xD Kiedyś się jeszcze za nie zabiorę, teraz mam czas ;-) Pozdrowienia od ciepłego kakałka :*

PS: Co myślicie o zakładce 'Pamiętnik Mo' ?

*Rozdział VI*- Pamiętnik

    -Kochanie, wróciłem!- usłyszała donośny krzyk pochodzący z korytarza. Pobiegła w jego kierunku jak najszybciej się dało, w celu zbadania jakie rzeczy zakupił jej mąż. Zza cienkiej powłoki torby foliowej wychylały się dwie jaskrawe farby, pędzle, szpachelki... czyli wszystko co tylko nadawałoby się do odnowienia pomieszczenia. Bez słowa sięgnęła po jedną z puszek farby i zaczęła oglądać przyklejone do niej naklejki. Zawiedziona pokręciła przecząco głową.
-No cóż... ta 'zieleń' nie będzie pasowała... pokaż tę drugą.- rozkazała. Chłopak posłusznie wygrzebał z torby farbę, tym razem był to delikatny fiolet podchodzący pod odcień lawendy.
Francesca wyrwała mu ją natychmiast z rąk. Okręciła ją parę razy w dłoniach i stwierdziła z satysfakcją:
-To jest ten kolor.... dokładnie taki sam uwielbia Viola. Zacznij już wynosić meble.
- Francesca... błagam, daj mi chwilę odpoczynku. Ledwo co dotargałem się z tymi torbami, a ty mi jeszcze karzesz się przemęczać... nie możemy zacząć za godzinę?- poprosił z błagalnie zaciśniętymi rękami. Dziewczyna przeszyła go groźnie wzrokiem, w taki sposób, że nawet on nie był w stanie ukryć przerażenia. - Nie było rozmowy- Rzucił cicho i powlókł się w stronę pokoju, niosąc ze sobą ciężkie przedmioty. Wygięła usta w półuśmiechu, był to efekt tej małej wiktorii, którą przed chwilą odniosła. Marco nie miał z nią łatwo. Często miewała ciągłe zmiany nastroju, a kiedy dochodziło już do kłótni, zaczynała wrzeszczeć na niego po włosku, lub z niezrozumiałym akcentem. Strasznie go to irytowało, że rządzi nim kobieta. Ale pod małą powłoką sarkazmu i wyrachowania krył się ogromny wulkan zbierających się w niej emocji, co bezustannie powodowało u niej płacz i histerię. Wtedy to on wkraczał do akcji i pocieszał ją, nawet jeśli chodziło o jakąś ckliwą komedię romantyczną, jaką oglądała dla wyładowania erupcji jej charakteru. Byli wyjątkowym małżeństwem, którego podstawę stanowiła odmienność ich zdań. Zasada o przyciąganiu się przeciwieństw pasowała tu idealnie.
    Marco ekspresowo wynosił meble, w czasie gdy ona patrzyła się na całe zdarzenie z uśmiechem. Raz to spoglądała na niego, raz na swoje paznokcie... kiedy on drapał się po głowie jak wynieść ogromną kanapę niemieszczącą się w małych drzwiach. -Tylko nie porysuj mi podłogi i ścian- wyraziła głośno. Miała zamiar to zrobić ciszej, ale prawdopodobnie chciała w ten sposób podkreślić, że jeżeli podłoże ucierpi w całej akcji, również zostanie wymienione. Widząc jego gniewną minę, postanowiła odejść jak najdalej, a cały remont oddać w ręce swojego męża.

***

    'Kolejny dzień w tej rozpadającej się powoli norze...'- pomyślała. Udogodnienia takie jak swoboda ruchów i większa ilość prowiantu i tak nie były w stanie zastąpić domowego ciepła i widoku bliskich.  
     Krążyła bezcelowo po piwniczce, szukając jakiejkolwiek drogi wyjścia. Jedyną odkrytą jak na razie przez nią rzeczą, były drzwi, do których prowadziły długie schody. Ale i tu spotkało ją zawiedzenie, ponieważ mimo słabej konstrukcji, którą była w stanie zniszczyć jednym mocnym kopnięciem, odnosiła wrażenie, że za drzwiami zawsze ktoś stoi. Słyszała głosy- męski i damski, oraz mruczenie. Porywacze robili sobie warty. Wiedziała, że w konfrontacji z nimi nie ma szans. Wywnioskowała to po ostatniej sytuacji z tą nieszczęsną deską. Fakt, nabrała już nieco sił, ale w porównaniu z nimi... nawet nie mogła mówić o żadnym porównaniu. Byli silniejsi, szybsi, zwinniejsi, a ją utrzymywała ciągle tylko wiara i chęć ucieczki.
     Nagle coś przykuło jej wzrok. Obok jednego z podestów leżała wcześniej niezauważona przez nią, stara książka. Cała pokryta była kurzem. Podwinęła rękaw pod samą dłoń i zaczęła starannie wycierać kurz w miejscu tytułu. Powoli zza warstwy brudu wychylały się kolejno litery 'P', 'A' oraz 'M'. Energicznie przesunęła ręką dalej i nie patrząc na słowo otrzepała rękaw z kurzu. Odwróciła głowę. Teraz dokładnie wiedziała czego może się spodziewać po ów ''książce''. Był to pamiętnik, konkretnie jakiejś Mo. A więc miała w dłoniach skrawek życia jakiejś postaci. Długo zastanawiała się nad otworzeniem, w końcu to czyjaś wielka tajemnica. Ona sama nie chciałaby, aby ktoś czytał jej sekretnik. Jednak co jeśli to w tym przedmiocie kryje się odpowiedź na jej pytania? Plan ucieczki, tajemne miejsca, o których nie wiedziała? Takie pytania wciąż tylko mnożyły się w jej głowie, w końcu jednak przeważyły nad manierami. Powoli oddzieliła okładkę od pierwszej strony. Jej oczom ukazał się pierwszy wpis, który stworzony został kilka lat temu.

01.09.2007
To mój pierwszy wpis. Szczerze powiedziawszy nie mam za bardzo pojęcia o czym będę pisać. Nie posiadam wprawy w pisaniu, a już zwłaszcza pamiętników. Po prostu muszę się komuś wygadać, albo raczej... czemuś. Jutro jest pierwszy dzień w nowej szkole. Może tam mnie polubią. Przeprowadziliśmy się tu z mamą i starszym bratem . Ma na imię Diego. Jak na starszego brata jest całkiem fajny, ale straasznie nudny. Ciągle gada o tym, jak to pojedzie do Argentyny i będzie sławny... Mówi coś, że chce zostać muzykiem. Jeszcze go odciągnę od tego pomysłu, bo się ośmieszy. Zapowiada się tydzień ciężkiej pracy. Słyszałam, że nauczycielka od polskiego często robi kartkówki i sprawdziany, więc trzeba się przygotowywać. Chociaż w sumie i tak nie będę się uczyć. Nic mi nie zrobią. Kończę, Diego woła mnie na obiad.
MO


    -Mo... Diego... Mo... coś mi to mówi- szeptała do siebie. Jednak nie miała zbyt wiele czasu na przemyślenia, ponieważ z góry dobiegały dźwięki ciężkich butów uderzających o podłogę. Zamknęła szybko pamiętnik i schowała pod złamaną belką. Usiadła pod ścianą i schowała głowę w kolanach, tak jak wcześniej. Osoba idąca w jej stronę była obecnie na schodach. Bliżej i bliżej... W końcu ujrzeć dało się postać chłopaka. Co dziwne przez ramię przewieszoną miał ciężko wyglądającą torbę. Nie patrząc na nią powiedział szybko i pewnie:
-Zwijaj manatki. Wyjeżdżamy. Teraz.

***

    'Godzina 19.50, jestem punktualnie.'- pomyślał. Szybko opuścił wcześniej zaparkowany samochód i spojrzał dokoła. Ze wszystkich stron otaczały go stare, rozpadające się konstrukcje, w których skład wchodziły głównie blokowiska i szare bary. Idealne otoczenie dla początkujących przestępców i miejscowych pijaków. Aż nazbyt dziwne, że ktokolwiek porządny mógłby obracać się w obliczu takich obrazów.
    Mimo wszystko nie narzekał. Starał się szukać pozytywów, chociaż tych nie było zbyt wiele. Teraz najważniejsze było znaleźć budynek, w którym znajdzie Lucy. Zżerała go ciekawość, kim jest polecona przez jego przyjaciela osoba. Bóg wie, na kogo trafi, co powie, uzna za słuszne. Miał coraz więcej wątpliwości, przy których determinacja, jaką na razie się wykazywał, malała. Krążył po zaśmieconych ulicach, oświetlanych przez nikłe światło ulicznych lamp. Jak głupi przypatrywał się kartce z adresem. Sprawa byłaby o wiele prostsza, gdyby nie pismo (a raczej hieroglify) Marco. Wreszcie natrafił na budynek, który teoretycznie powinien być tym właściwym. Oczywiście aby nie było tak łatwo, tuż obok drzwi zastał go domofon, cały przepełniony nazwiskami. -Cudownie. Po prostu świetnie.- Zrezygnowany już miał zamiar się wycofać, w końcu nie bez podstaw, miał do tego liczne powody. Tymczasem odpowiedź kryła się gdzie indziej. A uściślając- w telefonie. Gdy przymierzał się już do odejścia i poddania się, do jego uszu dotarł odgłos komórki. Wyciągnął ją z obszernych kieszeni. Co dziwne, nawet nie wysilił się aby odebrać, a z jego wnętrza automatycznie wydobył się kobiecy głos:

GŁOS: Nic nie naciskaj. Wejdź piwnicą, wejście jest po lewej stronie.
LEÓN: Halo? Kto mówi? Do jakiej piwnicy?
G: Za dużo gadasz. Po prostu to zrób.
L: No... dobrze.

    Faktycznie. Lewy bok budynku zdobiły małe, aczkolwiek dobrze widoczne drzwiczki. Jakim cudem nagle się tam znalazły- nie wiadomo. Nie zastanawiając się długo podszedł do nich i jednym mocnym ruchem, ot tak, zostały wyważone. Mógł oczywiście je otworzyć po ludzku, ale coś podkusiło go do czynu, który pokaże w jako taki sposób jego dominację.
    Telefon nadal miał przewagę. On tu rozkładał karty. Nakładał zagadkę na zagadkę. Kiedy był najbardziej potrzebny, zamilkł. Cisza, totalna cisza. Słychać tylko głosy ulicy i krzątające się gdzieniegdzie myszy. Ale w tym wszystkim brakowało tylko dźwięku dzwonka, który w magiczny sposób doradziłby mu, gdzie ma iść. -Noo, może teraz jakiś esemes?- powiedział sam do siebie. W rzeczywistości jednak nie był sam. Jego teoretycznie ciche słowa powędrowały wraz z małą ilością tlenu do innych uszu.
    Poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się. Nikogo nie było. Przelotnie mierzył wzrokiem każdy zakamarek. Coś przybiło jego wzrok. Zza ceglanego stosu wystawała głowa starego pluszaka, którego pewnie pozostawiono tutaj dawno temu. Wziął go do rąk. Przypatrywał mu się. Zauważył coś w jego oczach. W normalnym wypadku byłyby to czarne koraliki, ale teraz... teraz to była zamontowana kamera. -Tak się bawimy, co?- Powiedział zdenerwowany. Rzucił zabawkę w drugi kąt i ponownie zmienił swoje umiejscowienie obracając się o 180 stopni. Ujrzał sylwetkę. W świetle przenikającym przez okno widoczny był tylko zarys jej ukształtowania. Zaczęła się do niego przybliżać. Teraz spokojnie mógł stwierdzić, że to kobieta. Dzieliło ich już tylko pół metra. Doskonale widział już jej twarz, oczy, włosy, ubranie... wszystko.


-León Verdas, jak podejrzewam?- zapytała. Głos miała ciepły, ale zarazem bardzo intrygujący. To był ten głos. Głos z telefonu. -Po co te wszystkie gierki, te podchody?- Syknął. Spojrzała się na niego wymownie. -Z tego co mi wiadomo, chcesz ją znaleźć. Jesteś już mi winny za drzwi, więc lepiej chodź.- stwierdziła. Kierowała się wąskim przejściem pomiędzy rozpadającą się ścianą, a poustawianymi w wielkie kupy starymi meblami. Dziwne, wcześniej tego nie widział. Szedł za nią krok w krok. W końcu wydostali się z niezwykle ciasnej przestrzeni. Znalazł się nagle w czterech ścianach. O ile nie przeszedłby wcześniej przez piwnicę, śmiało stwierdziłby, że to pospolity, akademicki pokój. 
    Pomimo niektórych udogodnień, takich jak rozbudowany sprzęt komputerowy, nie wyróżniał się niczym. Niezbyt wytrzymała podłoga pokryta zszarzałą wykładziną doskonale odzwierciedlała całość. Ściany pokryte były masowo plakatami różnych zespołów rockowych. Gdyby tak przymknąć oko na niektóre sprawy, stan pokoju można by uznać za znośny.
-Będziesz się tak rozglądał, czy powiesz mi czego chcesz?- wyrwała go z przemyśleń. Przymierzał się do rozpoczęcia opowiastki od deski do deski, ale dziewczyna skarciła na to wzrokiem. Streścił więc szybko zaistniałą sytuację, kończąc ''i dlatego chciałbym, abyś...''. 
    Spojrzała na niego swym przenikliwym wzrokiem. Jej oczy pełne były tajemnic, ale także lekkiego stylu bycia. Zatapiał się w jej pięknych ślepiach jak w narkotyk. -Co się tak gapisz?- zauważyła. Widocznie nie lubiła być obserwowana, zazwyczaj to ona wcielała się w rolę szpiega. -Nie wiem, czy mogę ci pomóc- przerwała chwilową ciszę -To jest cholernie ciężka sprawa. Z takimi idzie się na policję, nie do mnie. Nie jestem od tego.
    Zatkało go. Jego ostatnia deska ratunku okazała się porażką. Wszyscy uważają, że jego narzeczona jest martwa. Najprawdopodobniej mają rację. A ona nie raczy się nawet przyłożyć do tej sprawy. Świetnie. -Trudno. Wiesz, naprawdę mi cię żal. Słyszałem, że lubisz wyzwania, ale widocznie się przesłyszałem.- Te słowa zrobiły na niej wrażenie. W jego głosie było tyle obelg, chociaż jednocześnie nie wypowiedział żadnej z nich. A mógł. Gdyby je wypowiedział, byłby zwykłym dupkiem, którego by zignorowała. Ale on miał w sobie ten rodzaj spokoju, który doprowadzał rozmówcę do szału. Milczał, lecz cisza była gorsza niż tortury. Poczuła się mała, dlatego że nie może, pfu: nie chce mu pomóc. Dotarło do niej, że jest taka jak inni. Że jest po prostu słaba. Być może to ją podkusiło do nieprzemyślanych słów.
-Zgadzam się. Przyjdź jutro, o dwunastej. Dwunastej w nocy. No chyba, że śpisz...
- Ostatnio nie sypiam.-przerwał jej.
-Świetnie. Ja też nie.

------------------------------------------------------------------------------


Bum! Jest nowy rozdział :D 80% napisałam w jeden dzień, a później kompletnie nie miałam pomysłu jak dobrnąć do końca. Rozdział znośny, ale przynajmniej trochę dłuższy. Komu się wyświetliła czcionka w liście, temu się wyświetliła, nie mam na to wpływu. Przymierzam się do zmiany szablonu... ten mi się już po prostu nie podoba. Mam już nagłówek, tło... a reszta jest w trakcie. No nic. Dokończyłam czytać Igrzyska, więc będę miała więcej czasu na pisanie. No, o ile będzie mi się chciało. Może. Pożyjemy, zobaczymy. Pozdrawiam ;* 

*Rozdział V*- Pastele to odcienie wspomnień...

    Spojrzał na przestarzałe od upływu lat drzwi. Długo myślał, czy to coś da, w końcu mimo słabej kondycji dziewczyny, odznacza się dość sporym uporem. Skoro była w stanie przerwać dość mocne łańcuchy, to czym byłyby dla niej spróchniałe, marne deski? Ocenił dokładnie stan wrot. Wyjął z kieszeni srebrzysty kluczyk i zamknął starannie drzwi. Odwracając się spotkało go zaskoczenie.
Stała tam jego siostra. Mierzyła go groźnie wzrokiem, a on nawet nie wiedział od kiedy. Podeszła do niego z założonymi rękami i ironicznym wyrazem twarzy.
-No, no, no... Nie poznaję cię Diego. Co to miało być, co?
- Odczep się. Zajmij się lepiej tym swoim tygrysem. Albo inaczej, pożegnaj się z nim bo wyjeżdżamy.
- Że co?! Nie masz prawa mi kazać zostawić tu Puszka! To część rodzi...
-Nie ma mowy Mo. To nie jest część rodziny. To jest t y g r y s. Tygrys rozumiesz? Zostawiasz go tu, albo osobiście dopilnuję tego, aby znalazł się tam, gdzie powinien.
-Jeżeli to zrobisz to... to doniosę na ciebie na policję!
-Litości, błagam!- powiedział sarkastycznie- wspomnij jeszcze, że jestem twoim bratem i że chciałaś wywieźć dzikie zwierzę za granicę. Mam całkowitą pewność, iż uwierzą bezczelnej gówniarze, jaką nadal jesteś!- po tych słowach dziewczyna wykrzyczała wszystkie możliwie najgorsze przekleństwa. Na koniec dodała 'nienawidzę cię' i uciekła. 
    Nie wiedzieć czemu, czuł się z tym dobrze. Z tego, że w końcu jej się postawił. Swojej młodszej siostrze. Owszem, brzmiało to głupio, ale jako człowiek nie grzeszący inteligencją, zawsze się jej słuchał. Ten paradoks nareszcie obrócił się na jego korzyść. Ale była jeszcze druga sprawa, która nurtowała go bardziej. Piosenkarka, którą porwali... w jej wzroku było coś, co sprawiło, że czuł się źle. Wyczytał w nim, że jest nikim, tchórzem. Porywając ją, w pewnym sensie stchórzył. Nie miał dość honoru, żeby dawać jej chociaż większe ilości jedzenia. Usiadł na podłodze obok drzwi piwnicy. Poczuł, że jest beznadziejny. Jego rodzina go nie cierpi, a teraz nawet siostra. A ludzie? Z ludźmi jest jeszcze gorzej. Ciągle plotkowali, robili z niego mordercę i psychopatę, którym w pewnym sensie był. Nikt go nie rozumiał. I wtedy odczuł, że jest sam. Sam jak palec, w tym wielkim i okrutnym świecie, którego był cząstką.


***

    Kolejny dzień w domu. Nic nie znacząca, nudna doba, przepełniona oczekiwaniem na jakiekolwiek informacje o jej przyjaciółce. Nie mogła nawet iść do pracy, bo stwierdzono, że
w jej obecnym stanie psychicznym praca tylko pogorszyłaby sprawę. W tym wypadku byłaby dużym udogodnieniem. Każde kolejne dni spędzone w otoczeniu tych nudnych ścian doprowadzały ją do szału. 'Violetta nie lubiła nudnych kolorów. Ona kochała pastele'- pomyślała- 'Teoretycznie mały remont by się przydał'. Jej ukochany wziął wolne, aby zająć się nią w tych szczególnych chwilach. Był dla niej poparciem, a teraz... mógłby być też osobistym remontowcem.
Pobiegła w podskokach do męża, który akurat kroił warzywa na obiad. Dosłownie wskoczyła na niego, a ten zaskoczony jej nagłą reakcją (i ciężarem) zachwiał się trzymając w ręce w połowie ukrojoną marchewkę.
-Marco, Marco, Marco!- Krzyknęła mu do ucha.
-Co, co, co?- Odpowiedział lekko oszołomiony.- Fran, kochanie, wiesz, że bardzo cię kocham... ale ciężka jesteś noo...- zrobił smutną minkę zbitego pieska. Włoszka momentalnie zsunęła się z jego pleców i bez najmniejszej przerwy wyrecytowała:
- No więc tak... tak sobie patrzę na te nasze ściany... może pomalowalibyśmy je na inny kolor?
- Niby jaki?- powiedział ze śmiesznym oburzeniem- A...ale kochanie... taką piękną mamy biel na ścianach... musimy to zmieniać?
-Oczywiście, że tak! Myślałam o jakimś pastelowym, bo Violetta- spauzowała, a wiedząc, że powiedziała to za głośno, postanowiła przyciszyć delikatnie głos -bo Violetta takie lubi...- dopowiedziała niepewnie. Jej usta w moment z szerokiego uśmiechu przebite zostały smutkiem i przykrymi wspomnieniami. Podszedł do niej i otarł jej łzy.
-Co myślisz o jasnym fioletowym?- Zapytał z uśmiechem równie pięknym, jak jej. Ucałował ją czule. Spojrzała się na niego znów tak radosna jak wcześniej.
-Będzie idealny, dziękuję.

***

    Obudził się przy stacji benzynowej. No tak, w końcu zatrzymał się tu wczoraj, aby zatankować samochód... i zasnął. Przez chwilę dochodził do tego, dlaczego nie jest w łóżku,
tylko w aucie. Gdy w pełni się ocknął, wysiadł z pojazdu i ruszył w stronę pobliskiego sklepu.
Zmęczonym wzrokiem krążył po zapełnionych półkach. Potykał się niezdarnie o połamane kafelki placówki. Wziął potrzebne rzeczy i ruszył do kasy. Ekspedientka spojrzała na niego dziwnie. Była kobietą o mocnej budowie, wzrok jej był zaś pusty i zmęczony, podobnie zresztą do niego. Chwyciła niechętnie produkty i wyceniła je z pomocą czerwonego lasera.
-Ciężka noc, hę?- Zapytała znienacka. Przybrała diabelski wyraz twarzy, tak jakby to on był największą ofiarą losu. Szczerze powiedziawszy rozbawiła go myśl, że gruba pani ze śmieszną czapeczką robi sobie z niego kpiny.
-Taa... można tak to nazwać. Do widzenia. - rzucił szybko i wyszedł ze sklepu, mając nadzieję, że więcej się już tu nie zjawi. Wrzucił zakupy do bagażnika i odjechał.
    Oddalał się coraz bardziej, a wcześniej odwiedzona stacja stawała się coraz mniejsza i mniejsza... aż w końcu znikła całkowicie z pola widzenia. León doskonale wiedział, gdzie ma jechać. Jego celem był dom Marco, który razem z Fran nie chcąc mieszkać w zatłoczonym mieście zakwaterował się w małej miejscowości nieopodal. Zdawał sobie sprawę, że będzie to wizyta o tyle trudna, że stan jego przyjaciółki jak na razie i tak był fatalny. Jechać czy nie jechać- myślał ciągle.
Miał w końcu jeszcze 5 kilometrów na podjęcie decyzji.
-Z jednej strony- zaczął mówić do siebie – Marco to moja ostatnia nadzieja na poszukiwania. Ale z drugiej nie chcę, żeby Fran się coś stało. Ona sama sobie nie da rady... ja zresztą też. W takim razie nie mam po co tam jechać... Ale pojadę- doszedł do wniosku. Stwierdził, że wyszedłby na kompletnego głupca, w końcu nie na darmo przejechał ten kawałek drogi, przespał się w aucie, nie zjadł śniadania, żeby teraz się wycofywać. 'A chętnie zjadłbym śniadanie...'- zauważył w duchu. Wyciągnął z szufladki samochodu czekoladowy batonik. Ślinka mu ciekła na samą myśl, że zaraz zje to cudo. Niestety, marny miał refleks, ponieważ z oddali wychylał się dom jego przyjaciół. Ze smutkiem włożył go z powrotem do ''schowka'' i skupił się na parkowaniu. Musiał wytężyć w sobie wszystkie umiejętności zdobyte w teście na prawo jazdy, ponieważ brukowa posadzka i rów obok garażu często sprawiały, że León wracał do domu odwożony przez pomoc drogową (bądź też rowerem Marco, co nie sprawiało szczególnej różnicy). Tym razem mu się udało, ponieważ prawa część samochodu była wręcz na krawędzi. Przerzucił szybko ciężar na lewą stronę i wysiadł. Podszedł do białych drzwi domu i zapukał złotym uchwytem do tego przeznaczonym. Z wnętrza usłyszał kroki, a już po chwili zza drzwi wychyliła się postać Franceski.
-Cześć León. Co cię tu sprowadza?- zapytała swym melodyjnym głosem z domieszką włoskiego akcentu. Ujawniał się u niej w chwilach stresujących, do których niewątpliwe ta się zaliczała.
- Jest może Marco?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Zaprosiła go do środka i zaparzyła ciepłej herbaty. Usiadła z nim przy stole i widząc, że ten nie mógł dłużej wytrzymać bez wyjaśnienia, postanowiła skrócić mu mękę.
- Marco pojechał po farbę i pędzle. Powiedział, że niedługo wróci.
- Po farbę? A zresztą, co mnie to obchodzi... Przyjechałem do niego w pewnej sprawie, chodzi o Violettę.
- Mają już jakieś wiadomości?
- Daj spokój, żadnej. W każdym razie... Marco powiedział mi kiedyś, że zna osobę, która pracuje jako szpieg... albo detektyw, już nie pamiętam.
-Ah, chodzi ci o Lucy?
- Chyba tak.
- No dobrze... To co robi Lucy bardziej podchodzi pod szpiegostwo niż legalną pracę detektywa. Zaczekaj chwilę, Marco miał tu gdzieś jej namiary...
- A nie wystarczy wizytówka?
- León, nie bądź niemądry. Jak już mówiłam, ona nie pracuje legalnie. Jest tak jakby... wszystkim po trochu... trochę szpiegiem, trochę hakerem... Sam rozumiesz.
- Chyba tak... No ale skoro tak, to gdzie ją znajdę?
- Nie mogę powiedzieć ci dokładnie, ale... zawsze znajdziesz ją w tym klubie- po czym dała mu kartkę z niezbyt dokładnym adresem. To mu wystarczyło, był wystarczająco zdeterminowany, żeby złamać prawo dla ukochanej. Grzecznie podziękował za herbatę i wyruszył w dalszą drogę. Tym razem wiedział gdzie ma się udać.


----------------------------------------------
Nowy rozdział- jeeej ;D Starałam się w nim sprostować jak najwięcej niejasności. Chciałam go wstawić wcześniej, ale oczywiście- ja geniusz- rozwaliłam komputer. Liczę na komentarze, zresztą tak jak za każdym razem xD Rozdział powstawał w przerwach między czytaniem Igrzysk Śmierci. Podziękujcie ładnie Katniss i Peecie, że mnie tak cudownie natchnęli. Iiii mogę wam obiecać, że w następnym rozdziale poznacie sobie Lucy ;x To chyba tyle, więc kończę. PAAAA ;*

*Rozdział IV* Nierozważny cios

  Pędził z prędkością, z jaką dotychczas nie odważył się jeździć. Nie interesowały go znaki, a nawet fotoradary, które co chwilę włączały się na jego widok. Mijał dobrze znane mu budowle, mieszkania znajomych i przyjaciół. Ów budynki budziły w nim niestety tylko przykre wspomnienia, związane z jego ukochaną. Zawsze trzymał przy sobie ich wspólne zdjęci. Nie rozstawał się z nim na krok, będąc w stuprocentowym przekonaniu, iż gdy zgubi zdjęcie- zgubi również Violettę. Bał się. Przerażał go fakt, że coś dzieje się właśnie Vilu, a on nie może nawet tknąć w tej sytuacji palcem. Nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której coś mogłoby się stać jego najbliższym, dlatego też nie tryskał pewnością czy kiedykolwiek ją odnajdzie. Strach w jego głowie powoli dominował nad resztką rozsądku.

  Po chwili zastała go już tylko prosta droga. Zero budynków i śladu cywilizacji, sam piach i zachodzące słońce. Mało było takich miejsc w wielkim, zabudowanym doszczętnie mieście. Tam nie istniała żadna możliwość na chwilę spokoju. Tutaj zaś, w środowisku nie wyniszczonym przez dym zastawany w niektórych częściach stolicy, można by odpocząć od wiecznie zabieganych mieszkańców. 'Ale to jeszcze nie czas na odpoczynek, Verdas.'- pomyślał. Nadszedł ciężki okres, zresztą nie tylko dla niego.

***
  -Musimy w końcu gdzieś się przenieść- powiedziała z pewnością w głosie. W tym wypadku miała całkowitą rację, gdyby bowiem osiedlili się tu na dłużej, z łatwością zostaliby namierzeni. Jej brat pokiwał tylko głową z prześmiewczym uznaniem. Wyjął z opakowania garść paluszków, po czym wpakował je niechlujnie do ust. Nie zważając na kulturę osobistą, zaczął mówić:
- Mołim zuaniem... najlepuej byoby wyłechać z kłaju- rzekł przeżuwając jednocześnie przekąskę.
-Wiesz co? Jesteś obrzydliwy. Powiedz to jeszcze raz, ale bez żarcia w gębie, ok?- odpowiedziała z odrazą malującą się na jej twarzy. Chłopak przewrócił oczami i kontynuował:
- Powtarzam jeszcze raz. Moim zdaniem najlepiej byłoby wyjechać z kraju, wtedy problem zniknie.
-  To wcale nie głupie- zaczęła- Wiesz co? Powoli zaczynam dostrzegać, że może jesteśmy jednak spokrewnieni.- zaśmiała się. Ich rozbawienie nie trwało długo, ponieważ oboje równocześnie usłyszeli trzask dochodzący z kamiennej piwnicy. Zbiegli pospiesznie na dół. Oboje wytrzeszczyli oczy ze zdziwienia. Hukiem, który usłyszeli okazał się pękający łańcuch. Oto właśnie tuż przed nimi stanęła w całej swej okazałości porwana przez nich dziewczyna. Z jej oczu kipiała złość, nie taka zwykła, którą widuje się u ludzi złych, lecz taka, w której wyczytać można było desperację i chęć zemsty. No właśnie, zemsty... Jej wycieńczony, wygłodzony i wytłumiony umysł odrzucił od siebie wszelkie oznaki łaski. Teraz chodziło tylko o zemstę. Chwyciła skrawek belki leżącej tuż obok. Ruchy, które wykonywała były słabe i mozolne, ale któż nie reagowałby w takim stanie podobnie? Podniosła drewniany przedmiot nad głowę, chcąc wykonać ogłuszający cios.

-Przestań! Odłóż tą belkę, rozumiesz? Bo to skończy się dla ciebie źle!- Wrzasnął z nutką przerażenia, niemalże niewyczuwalną . Ona jednak nie miała ochoty po raz kolejny być posłuszna, za to zaśmiała się złowieszczo.
-BO CO? Znowu mnie uwięzicie... ale ja się nie dam! Odejdź, bo coś ci się stanie! Teraz mów lepiej, kim jesteś... eghm, kim jesteście!
- Naprawdę uważasz, że ci powiem? Nie dotarło do ciebie jeszcze, że nie masz tu nic do powiedzenia!? ZOSTAŁAŚ PORWANA, kumasz?! Nie ty tu ustalasz zasady! Jeden twój błąd, i po tobie! Odłóż tę belkę, albo...
-ALBO CO!? Jesteście idiotami!- Nerwy sięgnęły góry. Wzięła mocny zamach deską i wręcz rzuciła nią w porywaczy. Ale jej osłabione ruchy, nie miały porównania z refleksem bruneta. Szybko ją złapał i odrzucił na bok. Przerażona Violetta przysiadła na podłożu i zaczęła płakać. Deska... to była jej ostatnia nadzieja. Widząc jej rozpacz w mężczyźnie coś pękło. Być może po raz pierwszy przemówił do niego zdrowy rozsądek. Wydał rozkaz swojej siostrze, aby przyszykowała dla niej jedzenie i świeże ubrania. Ta zaś zupełnie ogłupiała poważnym tonem brata, odeszła posłusznie. W piwnicy nie było żadnego okna, schowka czy może czegokolwiek w tym guście. Prowadziły do niej jedynie długie, kręte schody, a w jej wnętrzu leżało zaledwie kilka drewien podtrzymujących kruchy sufit. Nie miał ochoty znowu zakłuć jej w łańcuchy (które zresztą były zerwane). Wiedział, że dni, które spędzą w tym miejscu są policzone, nie chciał kolejnych konfliktów z policją. Tym razem chodziło o coś więcej niż drobne kradzieże czy pobicia. Tu chodziło o prawdziwe porwanie, mało tego dla okupu. Zmierzył wzrokiem porwaną przez niego dziewczynę, która wciąż trzymała głowę w kolanach. Ni stąd, ni zowąd zrobiło mu się smutno. Odszedł, ale czuł, że ta sytuacja go odmieniała.

------------------------------------------------------------------
Nowy rozdział, młehhehehe :D Wiem, że długo czekaliście, ale tak jakoś mi się nazbierało obowiązków ;/ W każdym razie rozdział jest, pojawiły się nowe informacje... No i to chyba tyle xD Zachęcam do obserwowania i komentowania, także mojego drugiego bloga *KLIK*. Pozdrawiam ;*