Spojrzał na przestarzałe
od upływu lat drzwi. Długo myślał, czy to coś da, w końcu mimo
słabej kondycji dziewczyny, odznacza się dość sporym uporem.
Skoro była w stanie przerwać dość mocne łańcuchy, to czym
byłyby dla niej spróchniałe, marne deski? Ocenił dokładnie stan
wrot. Wyjął z kieszeni srebrzysty kluczyk i zamknął starannie
drzwi. Odwracając się spotkało go zaskoczenie.
Stała tam jego siostra.
Mierzyła go groźnie wzrokiem, a on nawet nie wiedział od kiedy.
Podeszła do niego z założonymi rękami i ironicznym wyrazem
twarzy.
-No, no, no... Nie poznaję
cię Diego. Co to miało być, co?
- Odczep się. Zajmij się
lepiej tym swoim tygrysem. Albo inaczej, pożegnaj się z nim bo
wyjeżdżamy.
- Że co?! Nie masz prawa mi
kazać zostawić tu Puszka! To część rodzi...
-Nie ma mowy Mo. To nie
jest część rodziny. To jest t y g r y s. Tygrys rozumiesz?
Zostawiasz go tu, albo osobiście dopilnuję tego, aby znalazł się
tam, gdzie powinien.
-Jeżeli to zrobisz to... to
doniosę na ciebie na policję!
-Litości, błagam!-
powiedział sarkastycznie- wspomnij jeszcze, że jestem twoim bratem
i że chciałaś wywieźć dzikie zwierzę za granicę. Mam
całkowitą pewność, iż uwierzą bezczelnej gówniarze, jaką
nadal jesteś!- po tych słowach dziewczyna wykrzyczała wszystkie
możliwie najgorsze przekleństwa. Na koniec dodała 'nienawidzę
cię' i uciekła.
Nie wiedzieć czemu, czuł się z tym dobrze. Z
tego, że w końcu jej się postawił. Swojej młodszej siostrze.
Owszem, brzmiało to głupio, ale jako człowiek nie grzeszący
inteligencją, zawsze się jej słuchał. Ten paradoks nareszcie
obrócił się na jego korzyść. Ale była jeszcze druga sprawa,
która nurtowała go bardziej. Piosenkarka, którą porwali... w jej
wzroku było coś, co sprawiło, że czuł się źle. Wyczytał w
nim, że jest nikim, tchórzem. Porywając ją, w pewnym sensie
stchórzył. Nie miał dość honoru, żeby dawać jej chociaż
większe ilości jedzenia. Usiadł na podłodze obok drzwi piwnicy.
Poczuł, że jest beznadziejny. Jego rodzina go nie cierpi, a teraz
nawet siostra. A ludzie? Z ludźmi jest jeszcze gorzej. Ciągle
plotkowali, robili z niego mordercę i psychopatę, którym w pewnym
sensie był. Nikt go nie rozumiał. I wtedy odczuł, że jest sam.
Sam jak palec, w tym wielkim i okrutnym świecie, którego był
cząstką.
***
Kolejny dzień w domu. Nic
nie znacząca, nudna doba, przepełniona oczekiwaniem na jakiekolwiek
informacje o jej przyjaciółce. Nie mogła nawet iść do pracy, bo
stwierdzono, że
w jej obecnym stanie
psychicznym praca tylko pogorszyłaby sprawę. W tym wypadku byłaby
dużym udogodnieniem. Każde kolejne dni spędzone w otoczeniu tych
nudnych ścian doprowadzały ją do szału. 'Violetta nie lubiła
nudnych kolorów. Ona kochała pastele'- pomyślała- 'Teoretycznie
mały remont by się przydał'. Jej ukochany wziął wolne, aby zająć
się nią w tych szczególnych chwilach. Był dla niej poparciem, a
teraz... mógłby być też osobistym remontowcem.
Pobiegła w podskokach do
męża, który akurat kroił warzywa na obiad. Dosłownie wskoczyła
na niego, a ten zaskoczony jej nagłą reakcją (i ciężarem)
zachwiał się trzymając w ręce w połowie ukrojoną marchewkę.
-Marco, Marco, Marco!-
Krzyknęła mu do ucha.
-Co, co, co?- Odpowiedział
lekko oszołomiony.- Fran, kochanie, wiesz, że bardzo cię kocham...
ale ciężka jesteś noo...- zrobił smutną minkę zbitego pieska.
Włoszka momentalnie zsunęła się z jego pleców i bez najmniejszej
przerwy wyrecytowała:
- No więc tak... tak sobie
patrzę na te nasze ściany... może pomalowalibyśmy je na inny
kolor?
- Niby jaki?- powiedział ze
śmiesznym oburzeniem- A...ale kochanie... taką piękną mamy biel
na ścianach... musimy to zmieniać?
-Oczywiście, że tak!
Myślałam o jakimś pastelowym, bo Violetta- spauzowała, a wiedząc,
że powiedziała to za głośno, postanowiła przyciszyć delikatnie
głos -bo Violetta takie lubi...- dopowiedziała niepewnie. Jej usta
w moment z szerokiego uśmiechu przebite zostały smutkiem i
przykrymi wspomnieniami. Podszedł do niej i otarł jej łzy.
-Co myślisz o jasnym
fioletowym?- Zapytał z uśmiechem równie pięknym, jak jej.
Ucałował ją czule. Spojrzała się na niego znów tak radosna jak
wcześniej.
-Będzie idealny, dziękuję.
***
Obudził się przy stacji
benzynowej. No tak, w końcu zatrzymał się tu wczoraj, aby
zatankować samochód... i zasnął. Przez chwilę dochodził do
tego, dlaczego nie jest w łóżku,
tylko w aucie. Gdy w pełni
się ocknął, wysiadł z pojazdu i ruszył w stronę pobliskiego
sklepu.
Zmęczonym wzrokiem krążył
po zapełnionych półkach. Potykał się niezdarnie o połamane
kafelki placówki. Wziął potrzebne rzeczy i ruszył do kasy.
Ekspedientka spojrzała na niego dziwnie. Była kobietą o mocnej
budowie, wzrok jej był zaś pusty i zmęczony, podobnie zresztą do
niego. Chwyciła niechętnie produkty i wyceniła je z pomocą
czerwonego lasera.
-Ciężka noc, hę?-
Zapytała znienacka. Przybrała diabelski wyraz twarzy, tak jakby
to on był największą ofiarą losu. Szczerze powiedziawszy
rozbawiła go myśl, że gruba pani ze śmieszną czapeczką robi
sobie z niego kpiny.
-Taa... można tak to
nazwać. Do widzenia. - rzucił szybko i wyszedł ze sklepu, mając
nadzieję, że więcej się już tu nie zjawi. Wrzucił zakupy do
bagażnika i odjechał.
Oddalał się coraz
bardziej, a wcześniej odwiedzona stacja stawała się coraz mniejsza
i mniejsza... aż w końcu znikła całkowicie z pola widzenia. León
doskonale wiedział, gdzie ma jechać. Jego celem był dom Marco,
który razem z Fran nie chcąc mieszkać w zatłoczonym mieście
zakwaterował się w małej miejscowości nieopodal. Zdawał sobie
sprawę, że będzie to wizyta o tyle trudna, że stan jego
przyjaciółki jak na razie i tak był fatalny. Jechać czy nie
jechać- myślał ciągle.
Miał w końcu jeszcze 5
kilometrów na podjęcie decyzji.
-Z jednej strony-
zaczął mówić do siebie – Marco to moja ostatnia nadzieja na
poszukiwania. Ale z drugiej nie chcę, żeby Fran się coś stało.
Ona sama sobie nie da rady... ja zresztą też. W takim razie nie
mam po co tam jechać... Ale pojadę- doszedł do wniosku.
Stwierdził, że wyszedłby na kompletnego głupca, w końcu nie na
darmo przejechał ten kawałek drogi, przespał się w aucie, nie
zjadł śniadania, żeby teraz się wycofywać. 'A chętnie
zjadłbym śniadanie...'- zauważył w duchu. Wyciągnął z
szufladki samochodu czekoladowy batonik. Ślinka mu ciekła na samą
myśl, że zaraz zje to cudo. Niestety, marny miał refleks,
ponieważ z oddali wychylał się dom jego przyjaciół. Ze
smutkiem włożył go z powrotem do ''schowka'' i skupił się na
parkowaniu. Musiał wytężyć w sobie wszystkie umiejętności
zdobyte w teście na prawo jazdy, ponieważ brukowa posadzka i rów
obok garażu często sprawiały, że León wracał do domu odwożony
przez pomoc drogową (bądź też rowerem Marco, co nie sprawiało
szczególnej różnicy). Tym razem mu się udało, ponieważ prawa
część samochodu była wręcz na krawędzi. Przerzucił szybko
ciężar na lewą stronę i wysiadł. Podszedł do białych drzwi
domu i zapukał złotym uchwytem do tego przeznaczonym. Z wnętrza
usłyszał kroki, a już po chwili zza drzwi wychyliła się postać
Franceski.
-Cześć León. Co cię tu
sprowadza?- zapytała swym melodyjnym głosem z domieszką włoskiego
akcentu. Ujawniał się u niej w chwilach stresujących, do których
niewątpliwe ta się zaliczała.
- Jest może Marco?-
odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna pokiwała przecząco
głową. Zaprosiła go do środka i zaparzyła ciepłej herbaty.
Usiadła z nim przy stole i widząc, że ten nie mógł dłużej
wytrzymać bez wyjaśnienia, postanowiła skrócić mu mękę.
- Marco pojechał po farbę
i pędzle. Powiedział, że niedługo wróci.
- Po farbę? A zresztą, co
mnie to obchodzi... Przyjechałem do niego w pewnej sprawie, chodzi
o Violettę.
- Mają już jakieś
wiadomości?
- Daj spokój, żadnej. W
każdym razie... Marco powiedział mi kiedyś, że zna osobę, która
pracuje jako szpieg... albo detektyw, już nie pamiętam.
-Ah, chodzi ci o Lucy?
- Chyba tak.
- No dobrze... To co robi
Lucy bardziej podchodzi pod szpiegostwo niż legalną pracę
detektywa. Zaczekaj chwilę, Marco miał tu gdzieś jej namiary...
- A nie wystarczy
wizytówka?
- León, nie bądź
niemądry. Jak już mówiłam, ona nie pracuje legalnie. Jest tak
jakby... wszystkim po trochu... trochę szpiegiem, trochę
hakerem... Sam rozumiesz.
- Chyba tak... No ale skoro
tak, to gdzie ją znajdę?
- Nie mogę powiedzieć ci
dokładnie, ale... zawsze znajdziesz ją w tym klubie- po czym dała
mu kartkę z niezbyt dokładnym adresem. To mu wystarczyło, był
wystarczająco zdeterminowany, żeby złamać prawo dla ukochanej.
Grzecznie podziękował za herbatę i wyruszył w dalszą drogę. Tym
razem wiedział gdzie ma się udać.
----------------------------------------------
Nowy rozdział- jeeej ;D Starałam się w nim sprostować jak najwięcej niejasności. Chciałam go wstawić wcześniej, ale oczywiście- ja geniusz- rozwaliłam komputer. Liczę na komentarze, zresztą tak jak za każdym razem xD Rozdział powstawał w przerwach między czytaniem Igrzysk Śmierci. Podziękujcie ładnie Katniss i Peecie, że mnie tak cudownie natchnęli. Iiii mogę wam obiecać, że w następnym rozdziale poznacie sobie Lucy ;x To chyba tyle, więc kończę. PAAAA ;*
ROZDZIAŁ SUPER :-* MIŁEGO CZYTANIA UWIELBIAM IGRZYSKA
OdpowiedzUsuńświetny rozdział ;*
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny xd
p.s. też lubię igrzyska śmierci
//Nati
Rozdział<3<3<3. Jak zwykle cudowny:*.
OdpowiedzUsuńDiego, czyżby odezwało się w nim coś takiego jak sumienie? Pewnie tak. Nie może przecież podlegać swojej małej siostrzyczce przez całe życie. To tylko jej wina, że wszyscy go nienawidzą. Dobra, sam też nie jest nie do końca niewinny, bo jej podlegał. Ale przynajmniej żałuje tego co zrobił! Mam więc nadzieję, że szybko postawi się tej dziwacznej Mo z Puszkiem (jakie imięXD) i wypuści Violettę bądź jakoś ją uratuje:D;
Co do Fran to, mimo jej słabej psychiki, jest rozbrajająca. Wydaje mi się, że ona odczuła porwanie Violetty najbardziej ze wszystkich. Dlaczego? A dlatego, że po prostu genialnie opisałaś jej zachowanie, które, moim zdaniem, jest jak najbardziej naturalne dla ludzi w takim stanie. Robią wszystko byle nie zapomnieć o osobach, które stracili. Na przykład taka Francesca maluje ściany na kolor pastelowy, bo to ulubiony kolor Violi. Nie chce o niej zapomnieć i tak jakby ją wesprzeć robiąc taki remont. Słodkie<3.
Nie można również zapomnieć o Leónie. Dzielny z niego facet. Ciężka noc, gburowata baba na stacji benzynowej i straszny podjazd u Marco i Fran. Ale jak sama tu napisałaś: ,,(..)był wystarczająco zdeterminowany, żeby złamać prawo dla ukochanej". To co miłość robi z ludźmi jest niebywałe. Narażają dla ukochanej osoby życie, łamią prawo... A wszystkie te rzeczy dzieją się dlatego, że chcą jeszcze raz usłyszeć głos swojej miłości. Piękne<3<3<3.
****
Twoje opowiadanie lubię chyba tak dlatego, że jest wyjątkowe i już na pierwszy rzut oka widać, że masz talent. Świetnie wykreowałaś bohaterów, a fabuła jest zaskakująca i niesamowita:).
Na koniec życzę duuużo weny i czasu na następny. Nie mogę doczekać się poznania Lucy:D!
~Vanill
PS
Powodzenia w czytaniu ,,Igrzysk Śmierci'';3.
Cudowne <33333
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twoje opowiadanie <3
Mam tylko jedno pytanie: To jest o Leonettcie czy Dielettcie?
To tylko tak z ciekawości bo nawet jeśli o Dielettcie to i tak bd czytać <3