*Rozdział V*- Pastele to odcienie wspomnień...

    Spojrzał na przestarzałe od upływu lat drzwi. Długo myślał, czy to coś da, w końcu mimo słabej kondycji dziewczyny, odznacza się dość sporym uporem. Skoro była w stanie przerwać dość mocne łańcuchy, to czym byłyby dla niej spróchniałe, marne deski? Ocenił dokładnie stan wrot. Wyjął z kieszeni srebrzysty kluczyk i zamknął starannie drzwi. Odwracając się spotkało go zaskoczenie.
Stała tam jego siostra. Mierzyła go groźnie wzrokiem, a on nawet nie wiedział od kiedy. Podeszła do niego z założonymi rękami i ironicznym wyrazem twarzy.
-No, no, no... Nie poznaję cię Diego. Co to miało być, co?
- Odczep się. Zajmij się lepiej tym swoim tygrysem. Albo inaczej, pożegnaj się z nim bo wyjeżdżamy.
- Że co?! Nie masz prawa mi kazać zostawić tu Puszka! To część rodzi...
-Nie ma mowy Mo. To nie jest część rodziny. To jest t y g r y s. Tygrys rozumiesz? Zostawiasz go tu, albo osobiście dopilnuję tego, aby znalazł się tam, gdzie powinien.
-Jeżeli to zrobisz to... to doniosę na ciebie na policję!
-Litości, błagam!- powiedział sarkastycznie- wspomnij jeszcze, że jestem twoim bratem i że chciałaś wywieźć dzikie zwierzę za granicę. Mam całkowitą pewność, iż uwierzą bezczelnej gówniarze, jaką nadal jesteś!- po tych słowach dziewczyna wykrzyczała wszystkie możliwie najgorsze przekleństwa. Na koniec dodała 'nienawidzę cię' i uciekła. 
    Nie wiedzieć czemu, czuł się z tym dobrze. Z tego, że w końcu jej się postawił. Swojej młodszej siostrze. Owszem, brzmiało to głupio, ale jako człowiek nie grzeszący inteligencją, zawsze się jej słuchał. Ten paradoks nareszcie obrócił się na jego korzyść. Ale była jeszcze druga sprawa, która nurtowała go bardziej. Piosenkarka, którą porwali... w jej wzroku było coś, co sprawiło, że czuł się źle. Wyczytał w nim, że jest nikim, tchórzem. Porywając ją, w pewnym sensie stchórzył. Nie miał dość honoru, żeby dawać jej chociaż większe ilości jedzenia. Usiadł na podłodze obok drzwi piwnicy. Poczuł, że jest beznadziejny. Jego rodzina go nie cierpi, a teraz nawet siostra. A ludzie? Z ludźmi jest jeszcze gorzej. Ciągle plotkowali, robili z niego mordercę i psychopatę, którym w pewnym sensie był. Nikt go nie rozumiał. I wtedy odczuł, że jest sam. Sam jak palec, w tym wielkim i okrutnym świecie, którego był cząstką.


***

    Kolejny dzień w domu. Nic nie znacząca, nudna doba, przepełniona oczekiwaniem na jakiekolwiek informacje o jej przyjaciółce. Nie mogła nawet iść do pracy, bo stwierdzono, że
w jej obecnym stanie psychicznym praca tylko pogorszyłaby sprawę. W tym wypadku byłaby dużym udogodnieniem. Każde kolejne dni spędzone w otoczeniu tych nudnych ścian doprowadzały ją do szału. 'Violetta nie lubiła nudnych kolorów. Ona kochała pastele'- pomyślała- 'Teoretycznie mały remont by się przydał'. Jej ukochany wziął wolne, aby zająć się nią w tych szczególnych chwilach. Był dla niej poparciem, a teraz... mógłby być też osobistym remontowcem.
Pobiegła w podskokach do męża, który akurat kroił warzywa na obiad. Dosłownie wskoczyła na niego, a ten zaskoczony jej nagłą reakcją (i ciężarem) zachwiał się trzymając w ręce w połowie ukrojoną marchewkę.
-Marco, Marco, Marco!- Krzyknęła mu do ucha.
-Co, co, co?- Odpowiedział lekko oszołomiony.- Fran, kochanie, wiesz, że bardzo cię kocham... ale ciężka jesteś noo...- zrobił smutną minkę zbitego pieska. Włoszka momentalnie zsunęła się z jego pleców i bez najmniejszej przerwy wyrecytowała:
- No więc tak... tak sobie patrzę na te nasze ściany... może pomalowalibyśmy je na inny kolor?
- Niby jaki?- powiedział ze śmiesznym oburzeniem- A...ale kochanie... taką piękną mamy biel na ścianach... musimy to zmieniać?
-Oczywiście, że tak! Myślałam o jakimś pastelowym, bo Violetta- spauzowała, a wiedząc, że powiedziała to za głośno, postanowiła przyciszyć delikatnie głos -bo Violetta takie lubi...- dopowiedziała niepewnie. Jej usta w moment z szerokiego uśmiechu przebite zostały smutkiem i przykrymi wspomnieniami. Podszedł do niej i otarł jej łzy.
-Co myślisz o jasnym fioletowym?- Zapytał z uśmiechem równie pięknym, jak jej. Ucałował ją czule. Spojrzała się na niego znów tak radosna jak wcześniej.
-Będzie idealny, dziękuję.

***

    Obudził się przy stacji benzynowej. No tak, w końcu zatrzymał się tu wczoraj, aby zatankować samochód... i zasnął. Przez chwilę dochodził do tego, dlaczego nie jest w łóżku,
tylko w aucie. Gdy w pełni się ocknął, wysiadł z pojazdu i ruszył w stronę pobliskiego sklepu.
Zmęczonym wzrokiem krążył po zapełnionych półkach. Potykał się niezdarnie o połamane kafelki placówki. Wziął potrzebne rzeczy i ruszył do kasy. Ekspedientka spojrzała na niego dziwnie. Była kobietą o mocnej budowie, wzrok jej był zaś pusty i zmęczony, podobnie zresztą do niego. Chwyciła niechętnie produkty i wyceniła je z pomocą czerwonego lasera.
-Ciężka noc, hę?- Zapytała znienacka. Przybrała diabelski wyraz twarzy, tak jakby to on był największą ofiarą losu. Szczerze powiedziawszy rozbawiła go myśl, że gruba pani ze śmieszną czapeczką robi sobie z niego kpiny.
-Taa... można tak to nazwać. Do widzenia. - rzucił szybko i wyszedł ze sklepu, mając nadzieję, że więcej się już tu nie zjawi. Wrzucił zakupy do bagażnika i odjechał.
    Oddalał się coraz bardziej, a wcześniej odwiedzona stacja stawała się coraz mniejsza i mniejsza... aż w końcu znikła całkowicie z pola widzenia. León doskonale wiedział, gdzie ma jechać. Jego celem był dom Marco, który razem z Fran nie chcąc mieszkać w zatłoczonym mieście zakwaterował się w małej miejscowości nieopodal. Zdawał sobie sprawę, że będzie to wizyta o tyle trudna, że stan jego przyjaciółki jak na razie i tak był fatalny. Jechać czy nie jechać- myślał ciągle.
Miał w końcu jeszcze 5 kilometrów na podjęcie decyzji.
-Z jednej strony- zaczął mówić do siebie – Marco to moja ostatnia nadzieja na poszukiwania. Ale z drugiej nie chcę, żeby Fran się coś stało. Ona sama sobie nie da rady... ja zresztą też. W takim razie nie mam po co tam jechać... Ale pojadę- doszedł do wniosku. Stwierdził, że wyszedłby na kompletnego głupca, w końcu nie na darmo przejechał ten kawałek drogi, przespał się w aucie, nie zjadł śniadania, żeby teraz się wycofywać. 'A chętnie zjadłbym śniadanie...'- zauważył w duchu. Wyciągnął z szufladki samochodu czekoladowy batonik. Ślinka mu ciekła na samą myśl, że zaraz zje to cudo. Niestety, marny miał refleks, ponieważ z oddali wychylał się dom jego przyjaciół. Ze smutkiem włożył go z powrotem do ''schowka'' i skupił się na parkowaniu. Musiał wytężyć w sobie wszystkie umiejętności zdobyte w teście na prawo jazdy, ponieważ brukowa posadzka i rów obok garażu często sprawiały, że León wracał do domu odwożony przez pomoc drogową (bądź też rowerem Marco, co nie sprawiało szczególnej różnicy). Tym razem mu się udało, ponieważ prawa część samochodu była wręcz na krawędzi. Przerzucił szybko ciężar na lewą stronę i wysiadł. Podszedł do białych drzwi domu i zapukał złotym uchwytem do tego przeznaczonym. Z wnętrza usłyszał kroki, a już po chwili zza drzwi wychyliła się postać Franceski.
-Cześć León. Co cię tu sprowadza?- zapytała swym melodyjnym głosem z domieszką włoskiego akcentu. Ujawniał się u niej w chwilach stresujących, do których niewątpliwe ta się zaliczała.
- Jest może Marco?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Zaprosiła go do środka i zaparzyła ciepłej herbaty. Usiadła z nim przy stole i widząc, że ten nie mógł dłużej wytrzymać bez wyjaśnienia, postanowiła skrócić mu mękę.
- Marco pojechał po farbę i pędzle. Powiedział, że niedługo wróci.
- Po farbę? A zresztą, co mnie to obchodzi... Przyjechałem do niego w pewnej sprawie, chodzi o Violettę.
- Mają już jakieś wiadomości?
- Daj spokój, żadnej. W każdym razie... Marco powiedział mi kiedyś, że zna osobę, która pracuje jako szpieg... albo detektyw, już nie pamiętam.
-Ah, chodzi ci o Lucy?
- Chyba tak.
- No dobrze... To co robi Lucy bardziej podchodzi pod szpiegostwo niż legalną pracę detektywa. Zaczekaj chwilę, Marco miał tu gdzieś jej namiary...
- A nie wystarczy wizytówka?
- León, nie bądź niemądry. Jak już mówiłam, ona nie pracuje legalnie. Jest tak jakby... wszystkim po trochu... trochę szpiegiem, trochę hakerem... Sam rozumiesz.
- Chyba tak... No ale skoro tak, to gdzie ją znajdę?
- Nie mogę powiedzieć ci dokładnie, ale... zawsze znajdziesz ją w tym klubie- po czym dała mu kartkę z niezbyt dokładnym adresem. To mu wystarczyło, był wystarczająco zdeterminowany, żeby złamać prawo dla ukochanej. Grzecznie podziękował za herbatę i wyruszył w dalszą drogę. Tym razem wiedział gdzie ma się udać.


----------------------------------------------
Nowy rozdział- jeeej ;D Starałam się w nim sprostować jak najwięcej niejasności. Chciałam go wstawić wcześniej, ale oczywiście- ja geniusz- rozwaliłam komputer. Liczę na komentarze, zresztą tak jak za każdym razem xD Rozdział powstawał w przerwach między czytaniem Igrzysk Śmierci. Podziękujcie ładnie Katniss i Peecie, że mnie tak cudownie natchnęli. Iiii mogę wam obiecać, że w następnym rozdziale poznacie sobie Lucy ;x To chyba tyle, więc kończę. PAAAA ;*

4 komentarze:

  1. ROZDZIAŁ SUPER :-* MIŁEGO CZYTANIA UWIELBIAM IGRZYSKA

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział ;*
    czekam na kolejny xd
    p.s. też lubię igrzyska śmierci

    //Nati

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział<3<3<3. Jak zwykle cudowny:*.
    Diego, czyżby odezwało się w nim coś takiego jak sumienie? Pewnie tak. Nie może przecież podlegać swojej małej siostrzyczce przez całe życie. To tylko jej wina, że wszyscy go nienawidzą. Dobra, sam też nie jest nie do końca niewinny, bo jej podlegał. Ale przynajmniej żałuje tego co zrobił! Mam więc nadzieję, że szybko postawi się tej dziwacznej Mo z Puszkiem (jakie imięXD) i wypuści Violettę bądź jakoś ją uratuje:D;
    Co do Fran to, mimo jej słabej psychiki, jest rozbrajająca. Wydaje mi się, że ona odczuła porwanie Violetty najbardziej ze wszystkich. Dlaczego? A dlatego, że po prostu genialnie opisałaś jej zachowanie, które, moim zdaniem, jest jak najbardziej naturalne dla ludzi w takim stanie. Robią wszystko byle nie zapomnieć o osobach, które stracili. Na przykład taka Francesca maluje ściany na kolor pastelowy, bo to ulubiony kolor Violi. Nie chce o niej zapomnieć i tak jakby ją wesprzeć robiąc taki remont. Słodkie<3.
    Nie można również zapomnieć o Leónie. Dzielny z niego facet. Ciężka noc, gburowata baba na stacji benzynowej i straszny podjazd u Marco i Fran. Ale jak sama tu napisałaś: ,,(..)był wystarczająco zdeterminowany, żeby złamać prawo dla ukochanej". To co miłość robi z ludźmi jest niebywałe. Narażają dla ukochanej osoby życie, łamią prawo... A wszystkie te rzeczy dzieją się dlatego, że chcą jeszcze raz usłyszeć głos swojej miłości. Piękne<3<3<3.
    ****
    Twoje opowiadanie lubię chyba tak dlatego, że jest wyjątkowe i już na pierwszy rzut oka widać, że masz talent. Świetnie wykreowałaś bohaterów, a fabuła jest zaskakująca i niesamowita:).
    Na koniec życzę duuużo weny i czasu na następny. Nie mogę doczekać się poznania Lucy:D!
    ~Vanill
    PS
    Powodzenia w czytaniu ,,Igrzysk Śmierci'';3.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne <33333
    Podoba mi się twoje opowiadanie <3
    Mam tylko jedno pytanie: To jest o Leonettcie czy Dielettcie?
    To tylko tak z ciekawości bo nawet jeśli o Dielettcie to i tak bd czytać <3

    OdpowiedzUsuń