-Jak to
wyjeżdżamy? Gdzie znów będziecie mnie więzić?- Niemalże
wykrzyczała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z każdą
chwilą coraz bardziej oddala się od wizji powrotu do domu. Patrzała
na niego błagalnie. Wiedziała, że to nic nie da. Jego twarz była
pusta. Kompletnie pozbawiona jakichkolwiek emocji, wszystkiego co
wskazywałoby na to, że jest nadzieja. Nie, nie ma już żadnej
nadziei. Oni chcą ją zabrać. Znając życie daleko. Strasznie
daleko.
Czekała
na jakieś słowo wyjaśnienia. Oczywiście to graniczyło z cudem.
Po jego twarzy widziała, że nie ma w ogóle zamiaru odpowiadać. Na
jego miejscu sama nic by nie mówiła. On był człowiekiem
bezdusznym. Tego akurat nie trzeba było analizować. Nie miała
zwyczaju rozpatrywać spraw jasnych, jaką był jego charakter.
-Najpierw
Paragwaj. Później Brazylia. Co będzie potem pomyślimy- odezwał
się w końcu. Świetnie. Najpierw Paragwaj, później Brazylia,
później nie wiadomo co. Plan prawie bez żadnej skazy.
- Idę
spakować jedzenie na drogę. Będzie nam bardzo potrzebne. Kiedy
wrócę- zrobił przerwę dla dodania sobie respektu- masz wyjść
bez żadnego ''ale'', rozumiesz? Bo inaczej skończy się to dla
ciebie tak samo beznadziejnie.
Kiedy
już odszedł, w jej głowie długo unosiły się słowa, które
świadczyły o jej marnej pozycji. Aby skrócić swą chwilową
niedyspozycję psychiczną, zasięgnęła ponownie po leżący
pamiętnik.Przelatywała wzrokiem kilka kolejnych wpisów, które
nie zawierały nic szczególnego. Wywnioskowała z nich tylko to, że
pamiętnik należał do dorastającej dziewczynki, która niezbyt
radziła sobie w szkole. Nie była lubiana, miała brata i pakowała
się w kłopoty. Porównała
pierwszy i ostatni wpis: różnica pięciu lat. Cofnęła się
ponownie o kilkadziesiąt kartek w tył. Jej uwagę zwróciła
odklejająca się karteczka. Z przyzwyczajenia zaczęła czytać od
początku.
Za mną pierwszy tydzień w szkole. Teraz już wiem, że i tu nie znajdę przyjaciół. Nikt mnie nie lubi. Wciąż uważają, że jestem dziwna i głupia. Diego mi mówi, żebym się nie przejmowała. Ale on nie wie jak to jest być nikim w oczach innych. Go lubią wszyscy, bo jest taki jak wszyscy. A ja jestem inna.
Jutro tata przyjeżdża z jakiejś ważnej delegacji, na którą musiał jechać. Ma podobno dla nas jakąś ważną informację. Nie mogę się doczekać. Mama się złości, bo jej nawet nie poinformował o wyjeździe. Mówi, że wziął pieniądze, które miały być na jedzenie. Takie są właśnie uroki mieszkania w tych gorszych dzielnicach Madrytu.
MO
-Egh, to zwykły wpis. Gdzieś
tu musi być coś... ciekawego.- mruknęła. Przewijała kartki z
coraz mniejszym zaangażowaniem, tracąc powoli nadzieję na
konkrety. Tu nic, tam nic... Teoretycznie wszędzie jedno wielkie
nic.
Być może gdyby miała
dostatecznie dużo czasu, znalazłaby skrawek, którego usiłowała
odszukać. Niestety, tego było za mało. Nim się obejrzała,
została wyprowadzona do furgonetki i przywiązana do tylnych drzwi
pojazdu. Siedziała pod ścianą, znów bez możliwości wykonania
większego ruchu. Usłyszała przerywany warkot starego silnika.
Poczuła, jak koła znajdujące się pod nią mozolnie wyznaczają
sobie prędkość. Z czasem nie miała już wątpliwości, że są
zbyt daleko, aby wrócić.
***
Tik-tak, tik-tak...- odbijały
się od ścian dźwięki zegara. W jego mieszkaniu panowała toporna
cisza. Wpatrywał się w drewniany przyrząd i ze zniecierpliwieniem
oczekiwał północy. Zegarek był w rzeczywistości prezentem od
Violetty. Na jego tarczy widniały ich wspólne zdjęcia.
Niewątpliwie piękne wspomnienia, które mogą być ostatnimi.
Myślał. A każda kolejna myśl
przywoływała nowe wspomnienie. Jedno nakładało się na drugie,
drugie na trzecie, zaś trzecie na czwarte... i generalnie przebijały
się tak w nieskończoność. Lecz mimo wszystko czarna sugestia
najgorszego dominowała nad tą odrobiną wiary i nadziei, nakazującą
mu się nie poddawać.
Oczekiwanie było gorsze niż
się spodziewał. Kręcił się wciąż po pokoju, bezustannie
szukając harmonii. Nie pomogła mu nawet kawa, którą uwielbiał
ponad wszystkie napoje. Wypił jedną, potem drugą. Nic. Nie chciał
jednak sączyć kolejnej. Zbyteczny poziom kofeiny tylko by mu
zaszkodził. Chociaż z uznaniem był zmuszony stwierdzić, że kawa
robiona przez niego bywała wyśmienita.
Nareszcie, ku jego zbliżała
się godzina 24:00. Widocznie po zażyciu wielkiego kofeinowego kopa,
czas upływa znacznie szybciej. Założył kurtkę, wziął klucze i
wyszedł, jak to zwykł robić.
Kiedy znalazł się już wśród
mrocznych alei zaparkował auto. Nie było to co prawda miejsce do
tego przeznaczone, ale skoro inni nie przestrzegali prawa, to on
również. Policja często zaciągała się w te strony. Szukali
sensacji. Powoli jednak te okolice przestały interesować plotkarzy,
publicystów, działaczy. Kradzieże i rozboje były tu na porządku
dziennym.
Doszedł do starej kamienicy.
Skręcił w stronę piwnicy. Męczył się z długimi schodami i
zagraconym przejściem. Robił wszystko dokładnie tak, jak
wczorajszego dnia. Ona już tam na niego czekała. Włosy miała
niestarannie upięte w kucyk. Na jej czoło opadał jeden,
nieestetyczny kosmyk. I te oczy... wyglądające jak jeden wielki wór
tajemnic.
-Spóźniłeś się.- burknęła.
Nie wyglądała na osobę z fantastycznym humorem. Z jej twarzy
ciężko było coś wyczytać. Zero szczęścia. Zero emocji. Po
prostu wzrok wbity w komputer, ale także oddający wrażenie
wszechwiedzy. Jakby widziała (i wiedziała) wszystko, patrząc
jednocześnie tylko w ekran.
- Daj spokój. To zaledwie pięć
minut spóźnienia.- powiedział. Przerzuciła na niego wzrok, jakby
z wyrzutem. Zastanawiał się, czy wypowiedział coś nie tak. „O
tak, León, głupku. Na pewno powiedziałeś”- pomyślał.
- Dla ciebie to zaledwie pięć
minut. Równie dobrze już od pięciu minut moglibyśmy pracować.
Pięć zmarnowanych minut, pięć minut za późno. W tych pięciu
minutach mogło wydarzyć się o kilka, jak nie kilkanaście zdarzeń
za dużo. W przeciągu tych pięciu minut ktoś mógł poderżnąć
twojej żonie... eghm, narzeczonej gardło. Wytłumacz to sobie tak:
pięć minut równa się śmierć.
Te słowa zmusiły go do
refleksji. Nigdy nie myślał w podobny sposób. Dla niego pięć
minut... to po prostu pięć minut, nic więcej. Faktycznie, kiedy on
sobie spacerował spokojnie, coś złego mogło się przydarzać
akurat Violi.
- No dobrze... Następnym razem
nikogo już nie uśmiercę. Obiecuję. Masz dla mnie jakieś
konkrety?- zapytał. W duchu jednak nie miał ochoty zbędnie
dyskutować. W jego toku myślenia były duże pokłady racji, ale też
czegoś, co sprawiało, że nie mógł się oprzeć głupiutkiemu
dowcipowi.
Przypomniał sobie czasy, w
których nie raz był skąpy co do komplementów. Nie szczędził od
obelg. Śmiał się ze wszystkich, którzy byli „gorsi”. Jakie to
było z jego strony głupie. Był tak zadufany i egoistyczny, że
poza odbiciem w lustrze nie widział niczego, co mogłoby go
zainteresować. Myślał, że wszyscy, którzy są biedni, są źli.
Ten też. I tamten.
-Konkretów
raczej nie. Ale są poszlaki. Przejrzałam kilka razy nagranie z
monitoringu. Mój program wychwycił twarz porywacza, a raczej jej
marny skrawek. Pasuje do 5 osób. Dwie z nich nie żyją, więc
odpadają. Kolejna osoba to doskonały pracownik, ułożony, bez
wykroczeń, mieszka z matką...
- Nie kończ. Zrozumiałem.
Kim są pozostali?
- Tu sprawy się
komplikują. Mamy dwóch facetów, wybujała przeszłość, uchodzą
za postrach swoich okolic. Jeden z nich słynie z kradzieży, pobić,
poza tym raczej nic większego. Wychowywał się w Hiszpanii, jego
domem były biedne ulice. Szczerze powiedziawszy nic dziwnego, że
skończył jako przestępca.
- A drugi?- przerwał jej.
- Perfekcjonista. Zawodowy
zabójca. Nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Policja poszukuje
go od 5 dobrych lat.- powiedziała. Jego twarz spowiła nie tyle co
rozpacz, ale także wiążące się z nią przerażenie. Jeśli
Violetta trafiła akurat na niego, istnieje duże
prawdopodobieństwo, że nie żyje. Nie wyobrażał sobie spędzić
pozostałych lat w pustce. Kilka zdjęć i on sam. Płacze. Bardzo
mierny koniec, jak na człowieka, który niegdyś miał wszystko.
- Jaka jest szansa, że
trafiła na kogoś innego?
- Żadna. Mój komputer
jeszcze nigdy się nie pomylił. Na twoim miejscu... nie robiłabym
sobie nadziei. Mamy pięćdziesiąt procent szans na jednego, albo
drugiego. Jeżeli nie zabili jej do teraz, to w końcu tak czy tak
to zrobią.
- Nie znasz lepszego
pocieszenia? Zrobię wszystko, by ją odnaleźć, rozumiesz? Z twoją
pomocą, czy bez niej. Za bardzo mi na niej zależy, żeby bawić
się z tobą w negocjacje.
- Tylko mi się tu nie rozpłacz. Płacz nigdy nie pomoże. Co najwyżej tylko pogorszy sprawę.
- Tylko mi się tu nie rozpłacz. Płacz nigdy nie pomoże. Co najwyżej tylko pogorszy sprawę.
- Taka z ciebie ekspertka,
hę?- warknął.
-Wiem z doświadczenia. Łzy
są do kitu. Kiedyś ci ich zabraknie, ale wtedy nie będziesz już
mógł opłakiwać.- odburknęła. Wyjęła sporą pakę
papierzysk z biurkowej szafki. Brała i odkładała je kolejno,
doszukując się docelowo wybranego przez
nią fragmentu. Przyglądała się jednemu już dłuższą chwilę.
Błądziła wzrokiem po słabo widocznych literach. W końcu wzięła
czerwony marker i zaznaczyła wielkie koło. Cicho szepnęła pod nosem:
-Chyba wiem gdzie go szukać.
-Chyba wiem gdzie go szukać.
--------------------------------------------------------------------
Dzisiaj trochę dłużej. Stwierdziłam, że będę poświęcać więcej czasu na rozdziały, będą one wtedy dłuższe i bardziej wydajne. W trakcie pisania pożarłam TONĘ słodyczy wszelkiej maści. Jak będę gruba to zwalę to na was xD Teraz mam ferie, co oznacza zapewne nowy rozdział. Znów oczywiście wypożyczyłam sto książek, a teraz nie ma kto ich przeczytać xD Kiedyś się jeszcze za nie zabiorę, teraz mam czas ;-) Pozdrowienia od ciepłego kakałka :*
PS: Co myślicie o zakładce 'Pamiętnik Mo' ?
PS: Co myślicie o zakładce 'Pamiętnik Mo' ?