-Szefie, potrzeba czegoś panu?- rzekł
do niego jeden z ''pracowników''. Nie był dla niego nikim
szczególnym, po prostu kolejnym, nie wartym uwagi gangsterem
szukającym jakiegoś zajęcia. Zmierzył go wzrokiem. Łysy, dobrze
zbudowany, z typowymi tatuażami. Tak jak wcześniej stwierdził-
nikt godny uwagi.
-Spokoju. Potrzebuje świętego
spokoju.- burknął. Widząc jego niezadowolenie pospiesznie zniknął
mu z oczu. Nie warto było dyskutować z człowiekiem, który z
pomocą zaledwie kilku swoich przyjaciół, mógł wywołać
prawdziwą rebelię.
Nigdy nie był autorytetem, i nie
zamierzał nim w ogóle zostać. Ale w swoim otoczeniu wzbudzał
strach, z którym wiązał się też respekt. Pod ręką miał całe
mnóstwo sojuszników, którzy z łatwością unicestwiłyby każdą
przeszkodę, wroga, lub wszystko na czym tej kuli u nogi zależało.
Osobom, które mu zakłóciły plany nie zostawało ostatecznie nic.
W okolicy każdy znał jego przydomek:
Morte.
Jego twarz pokrywały tu i ówdzie
kosmyki włosów w odcieniu kasztanowym. Sięgały mu do połowy
twarzy, zaś kołtuny na jego głowie świadczyły o tym, że żaden
grzebień od dawna po nich nie przejechał. Niezadbana była również
reszta jego wyglądu: matowa skóra, która pożółkła wyraźnie od
dymu papierosowego unoszącego się w pomieszczeniu, kompletnie
zniszczone ubrania, a także ślady po strzykawkach. Całość
sprawiała, że wyglądał jak bezdomny. W rzeczywistości miał
mnóstwo pieniędzy, lecz leżały zawsze bezużytecznie.
I właśnie teraz, kiedy za sprawą
jego najlepszego gangstera wzbogaci się jeszcze bardziej, w końcu
będzie mógł spokojnie wrócić o Portugalii, kraju, w którym jego
interes ma szansę wzbić się ponad zwykłe rozboje i kradzieże.
Życie wśród bogactw, w otoczeniu imitacji ludzi robiących dla
niego wszystko. Piękna wizja, w dodatku niemalże bliska spełnienia.
Rozmyślając się ze swojej
poprzedniej decyzji, znów przywołał mężczyznę z tatuażem.
Karcąc go wzrokiem powiedział ledwo słyszalnie:
-Czy wiesz coś już o Diego?
Kontaktował się już z kimś?
-Nie, szefie. Ale słyszałem, jak
Juan z nim rozmawia.- odpowiedział. Morte przyklasnął w dłonie i potarł nimi,
jakby knuł w swojej nieobliczalnej głowie kolejny plan.
-W takim razie- syknął- przyprowadź
go tu do mnie.
Nie musiał dwa razy powtarzać.
Pracownik odwrócił się na pięcie i jak z torpedy wyszedł poza
zadymiony pokój. Była to nie lada ulga, ponieważ zaduch panujący
w tamtym miejscu jest potworny. Rzecz jasna, nie dla osób, które do
takowego się przyzwyczaiły.
W niecałe pięć minut później w
drzwiach stanął wysoki blondyn, z cwanym grymasem przyczepionym do
ust. Nie był spięty, co lepsze czuł się jak u siebie. Przeszedł
swobodnym krokiem, i usiadł rozłożyście na fotelu rozkładając
nogi. Widząc na biurku paczkę papierosów bez konsekwencji sięgnął
po jednego i zapalił. Zaciągnął się mocno i stopniowo wypuszczał
dym z organizmu. Gdy pozbył się go częściowo, wreszcie zaczął:
-A więc, szefie... Po cóż mnie
wezwałeś? Czy moja praca nie jest... dostatecznie dobra?- ponownie
zasięgnął po nikotynowy azyl, chwilę później wręcz nie
wyjmował go spomiędzy warg.
-Juan, Juan- zaśmiał się z ironią-
powiedz mi, ile u mnie pracujesz, hę?
-Będzie jakieś cztery lata-
stwierdził, ciągle popalając.
-Cztery lata...- powtórzył cicho-
Tak więc, Juan... czy nie uważasz, że w tym brudnym biznesie, aby
zawrzeć sprawiedliwy sojusz potrzeba... nieco...
-Cierpliwości? Wytrzymałości?
Akceptacji w związku z czyjąś upierdliwością?- zauważył.
-Owszem, to również. Ale czy nie
uważasz, że do tej roboty potrzebna jest też szczerość i
bynajmniej ta jedna dwunasta inteligencji?- zapytał.
-Być może- mruknął ze
zniecierpliwieniem.
-Być może, oczywiście. Więc skoro
szczerość jest taka ważna, to dlaczego nie mówisz mi wszystkiego,
co? Masz przede mną jakieś tajemnice, Juan?
-Nie, szefie.
-Czyżby? Nie okłamujesz mnie, tak?
-Nie, nie okłamuję.
-Ty głupcze- wyszeptał- kłamiesz w
żywe oczy. Mów natychmiast, co wiesz, bo inaczej marny twój los.-
był niemalże bliski wrzasku, i chociaż bardzo kusiło go, aby to
zrobić, to uznał, że szept będzie o wiele bardziej przerażający.
Bardzo dobrze to wywnioskował, gdyż oczy Juana momentalnie nabrały
blasku przenikliwych obaw.
-Nie wiem, co konkretnie miałbym
mówić.
-Nie wiesz co masz mówić? NIE WIESZ
CO MASZ MÓWIĆ!?- tym razem jego złość osiągnęła sam szczyt, do
czego przyczyniło się także między innymi wpływ długotrwałego
głodu narkotykowego. Tylko na nie wydawał pieniądze. Stanowiły
nieodłączną część jego biznesu i życia. Bronił się
przekonaniem, że nic, co nie zostało przetestowane nie powinno
zostać sprzedane.
Uderzył z całą krzepą w szklany
stół, tak, że natychmiast rozbił się na tysiące kawałków,
raniąc przy tym głęboko dłonie jego i Juana. Ten skierował do
niego całą masę niezbyt miłych przekleństw, które miały swoje
dno w wypuszczeniu z dłoni papierosa.
-Gadaj natychmiast. I nie mów, że nie
wiesz o co chodzi.- ciągnął dalej.
-Mhm... Diego się ze mną wczoraj
kontaktował.- odpowiedział wycierając krew o rozdarte częściowo
jeansy.
-No proszę, wystarczyło lekko
naprowadzić i już śpiewa jak kanarek. Może jeszcze będą z
ciebie ludzie... No, kontynuuj.
-Mówił coś, że towar który wiezie
jest lepszy niż pan podejrzewa.
-Oh, cóż za zaskoczenie.- powiedział
z zadowoleniem.- Coś jeszcze? Jakieś konkrety?
-Tylko tyle, że dojedzie niebawem do
Rosario. Więcej nic.
-Więcej nic... Załóżmy, że ci
ufam. Jesteś wolny.
Kiedy Juan znajdował się tuż przy
wyjściu, nagle coś sobie przypomniał.
-Ah, zapomniałbym! Opatrz sobie ręce.
W tej melinie nie trudno o zakażenie, a tak się składa, że
jeszcze będziesz mi potrzebny.
***
Nastała noc. Piękna, a
zarazem mroczna i kryjąca wiele tajemnic powłoka, przypominająca
aksamitną pościel pokrytą drobnymi, świecącymi własnym blaskiem
punkcikami. A w każdym z tych punkcików kryje się jedna z milionów
malutkich duszyczek, która swą poświatą wskazuje nam drogę, tę
dobrą drogę.
Jednak nie każdy potrafi
nią kroczyć. Pod osłoną dnia wszystkie świetliste istotki chcąc
nie chcąc znikają, a wraz z nimi każdy znak naprowadzający.
Jednak one tam są, mimo iż niewidoczne. Bacznie obserwują nasze
poczynania, cieszą się z dobra, smucą ze zła, które
rozprzestrzeniamy.
Oślepieni kiepskim wpływem
społeczeństwa, tragediami, wojnami, coraz szerszą nienawiścią
ignorujemy wszystkie nocne myśli. Odwlekamy
postanowienia. Gdy nadejdzie dzień zapominamy o cudownych duszach.
Zapominamy o ich pięknym wpływie. Zapominamy nawet o patrzeniu w
niebo.
Ludzie tak rzadko patrzą
tam, na górę.
Tej nocy nie spała. Bała
się, że rano nie będzie mogła się upajać niezwykłym widokiem
gwiazd, które tak dobrze na nią działały. Koiły i uspokajały
cały gniew, który w sobie gromadziła za dnia. Codziennie
bagatelizowała sen. Nie chciała się obudzić ze świadomością,
że już ich tam nie będzie.
Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
Diego. Usiadł przy niej, prawdopodobnie zaniepokojony tym, że
jeszcze nie śpi. Zdawał sobie sprawę, że od paru lat nie potrafi
spokojnie zasnąć. Sam miał z tym problemy, jednak ona była
młodsza, nie wszystko rozumiała, nie radziła sobie z przeszkodami
tak jak on.
-Powinnaś się położyć. Sen dobrze
ci zrobi.- zauważył.
-Nie potrzebuje go. Jest dobrze tak,
jak jest tu i teraz.- odpowiedziała bez zastanowienia.
-Mamroczesz. Każdy potrzebuje czasem
się przekimać.
-Ja nie.
-Oczywiście. Ty jedna stanowisz
wyjątek. A tak na serio, zmykaj do auta.
-Ale tam jest niewygodnie!- oburzyła
się.
-Czyżby? Więc lepiej sterczeć na
zewnątrz, co? Mo, wiem kiedy kłamiesz. Mów co ci leży na sercu.-
nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny rozgryzł jej myśli. Od
samego początku miał ten dar, że zawsze wiedział kiedy jest
smutna. I jeszcze nigdy się mylił. Brat idealny.
-Oh, no bo... ja się boję.-
szepnęła.
-Boisz się? Czego?
-Że jak pójdę spać, to rano znów
zacznę robić rzeczy, których będę się wstydzić.- powiedziała
równie cicho- ale ja nie chcę się wstydzić, tego jak żyję. Ja
tak nie chcę...
Bolało ją to, że za każdym razem,
gdy słońce wschodzi, zaczyna się kolejny dzień jej piekielnego
życia. Musi robić rzeczy, których nienawidzi, i wszystko po to,
aby wreszcie móc wrócić. Po jej policzku spłynęła pojedyncza
łza, którą momentalnie wytarła. Pragnęła być twarda,
przynajmniej przy swoim bracie.
-Wiem Mo. Ja też tego nie chcę...-
odpowiedział i objął ją ramieniem.
-Diego...- zaczęła.
-Tak, Mo?
-Czy to się kiedyś skończy?-
zapytała bez nadziei w oczach. Chciał ją okłamać. Pragnął
wykrzyczeć z radością na twarzy, całemu światu, że owszem,
niedługo będą szczęśliwi, radośnie krocząc przez życie
zwalczą każdą przeciwność losu, razem, jako rodzeństwo.
Tymczasem przez gardło nie przeszło mu nawet zwykłe „tak”.
Utknęło gdzieś pomiędzy strunami i zawróciło w czarną dziurę.
-N-nie wiem.- wybełkotał z trudem.
-Tak myślałam- burknęła pochmurno.
Do głowy wpadła mu pewna myśl. Nie
obchodziło go już teraz zaciągnięcie siostry z powrotem do
samochodu, żeby nic co przybyło z lasu jej nie zjadło. Raczej
przewidział, że nie da się jej namówić. Pragnął teraz po
prostu jej towarzyszyć.
-Wiesz co? Nie wracajmy do auta.
Jesteśmy na kompletnym odludziu, nikt go nie ukradnie. A ONA też
sobie poradzi, jest zamknięta. Wezmę śpiwory z mojej torby i
pogapimy się na niebo, dobrze?
Skinęła głową porozumiewawczo.
Kiedy zasiedli razem na wygodnych śpiworach, właściwie niczego jej
już nie brakowało. Patrzyli beztrosko w niebo i rozmawiali, czego
nie robili już od bardzo, bardzo dawna. Nie interesowało ich nic,
poza tym, że mogli razem spędzić czas nie martwiąc się o to, co
będzie jutro. Jaka będzie przyszłość, i przed jakim obliczem
będą musieli stanąć.
Opowiadali sobie różne sytuacje z
życia. Wspominali dzieciństwo. Nie okazało się to dobrym
pomysłem, ponieważ oboje doznali trudnej sztuki rozstania z
rodzicami. Zeszłe lata były dla nich bardzo bolesne, bo jak się
okazało jedyna bliska im osoba znajduje się dziesięć tysięcy
kilometrów stąd. To prawie drugi koniec świata.
-Wczoraj dzwoniłem do Juana.- wyznał
znienacka.
-I co? Załatwi nam bilety? Wrócimy do
domu?
-Wiesz, że to nie takie proste.
Najpierw musimy ją dostarczyć Szefowi.
-Obiecałeś, że niedługo wrócimy do
domu...
-Obiecałem, i nadal trzymam się
tych słów. Ale znasz zasady: Najpierw towar, później nagroda.
-Jasne. Ale wiesz, że jestem
niecierpliwa.
-Zdążyłem zauważyć. Wielokrotnie-
przewrócił oczami. Oboje bardzo długo milczeli. Obserwowali
gwiazdy, więc cisza nie była dokuczliwa. Była wręcz obowiązkowa.
W myślach powtarzali nazwy układów gwiezdnych, jakie znali. Bardzo
dobrze orientowali się w tych sprawach. Warunki dzisiaj wyjątkowo
temu sprzyjały.
-Życie jest ciężkie- westchnęła.
-Życie nie jest ciężkie- zaprzeczył-
to ludzie są uciążliwi.
Odwrócił głowę, zawinął się w śpiwór i zmęczony
blaskiem gwiazd usnął momentalnie. Dziewczyna postanowiła pójść
za jego przykładem, jednak nie spała. Zamknęła oczy i myślała.
O małych duszyczkach żyjących w gwiazdach. O tym, że boi się
zasnąć. I w końcu o tym, że wróci do domu. Do bezpiecznego,
ciepłego domu, w którym jest mama... I Diego... I Puszek też
będzie...
Zasnęła. Po raz pierwszy, od bardzo,
bardzo dawna.
--------------------------------------------------------------------
Nowa postać- Juan (pewnie wszyscy myśleli, że Szef, ale stwierdziłam, że nie będzie miał jakiegoś specjalnego wpływu na fabułę, jest on raczej wątkiem pobocznym). W zakładce "bohaterowie" znajdziecie jego sylwetkę. Jest tam także Sue, jednak jej opis pojawi się wraz z pojawieniem w opowiadaniu (chyba logiczne, no nie???). Chyba usunę z ogłoszeń przewidywaną datę publikacji, bo zauważyłam, że niespecjalnie się trzymam tego systemu.
Druga sprawa- serdecznie wszystkim dziękuję za nominacje do LBA, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Cieszę się, że moja praca jest w jako taki sposób doceniana. Mimo to nie będę dodawać na razie odpowiedzi, gdyż ostatnio już to robiłam, a przy zbędnej ilości postów zrobi się tragiczny miszmasz. Może kiedyś :)
Druga sprawa- serdecznie wszystkim dziękuję za nominacje do LBA, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Cieszę się, że moja praca jest w jako taki sposób doceniana. Mimo to nie będę dodawać na razie odpowiedzi, gdyż ostatnio już to robiłam, a przy zbędnej ilości postów zrobi się tragiczny miszmasz. Może kiedyś :)
A na koniec wyzwanie- największą liczbą komentarzy jaką udało mi się dotychczas odnotować jest 8. Tym razem liczę na okrągłe 10, jako że to sumka adekwatna do ilości rozdziałów. I mniej więcej kiedy taka pojawi się pod postem, zacznę pisać. Pozdrawiam!